90 lat temu, 5 grudnia 1929 roku, urodził się Stanisław Bareja, uznawany za króla polskiej komedii. "Chyba w ogóle dlatego zostałem reżyserem, by móc robić komedie" - mówił w 1967 roku magazynowi "Kino".
Na świat przyszedł 5 grudnia 1929 roku. Pochodził z warszawskiego Mokotowa. Jego ojciec i dziadek byli mistrzami wędliniarskimi. W czerwcu 1949 roku, zaraz po maturze niespełna dwudziestoletni Staszek Bareja postanowił zdawać na studia do Wyższej Szkoły Filmowej (obecnie Państwowa Wyższa Szkoła Filmowa, Telewizyjna i Teatralna) w Łodzi. Studiował m.in. z Janem Łomnickim, Januszem Morgensternem, Tadeuszem Chmielewskim, Andrzejem Munkiem, Kazimierzem Kutzem i Januszem Weychertem.
Ten ostatni tak wspomniał ich pierwsze spotkanie: Czerwcowy dzień. Koło murku, nieopodal budynku szkoły stoi chłopak. Podszedłem i spytałem, gdzie składa się dokumenty na studia. Sprawiał wrażenie osoby bardzo sympatycznej. - Jestem Staszek Bareja. Okazało się, że też zdaje do szkoły filmowej. Szybko stał się moim najlepszym przyjacielem - podaje Maciej Replewicz w książce "Stanisław Bareja alternatywnie.
Co ciekawe Bareja początkowo bardziej interesował się zawodem operatora niż reżysera, którym ostatecznie został. Studia skończył w 1954 roku, nie składając jednak egzaminu końcowego - uczynił to dopiero w roku 1974. Zaraz po studiach został asystentem Jana Rybkowskiego (reżysera m.in. serii o panu Anatolu oraz "Chłopów"). Jako samodzielny reżyser zadebiutował komedią "Mąż swojej żony" (1960). Film opowiadał historię małżeństwa kompozytora Michała Karcza i sprinterki Jadwigi Fołtasiówny. W rolach głównych wystąpili Bronisław Pawlik i Aleksandra Zawieruszanka.
Chyba w ogóle dlatego zostałem reżyserem, by móc robić komedie - wyznał Bareja w 1967 roku magazynowi "Kino". Mój pierwszy film był komedią, etiudy, które kręciłem w szkole też były komediami. Takie już mam usposobienie, nie chcę się do niczego zmuszać - wspominał 13 lat później w na łamach pisma studenckiego "itd". Zwykł też mawiać, że "na komedię trzeba dziesięć razy więcej pomysłów niż na dramat".
Praca z nim była przyjemnością. Był dowcipny, dobroduszny, serdeczny. Pewnie się denerwował, ale ja nigdy nie widziałam go w takiej sytuacji - wspominała w jednym z wywiadów aktorka Stanisława Celińska.
Dużo o charakterze Barei mówi historia przytoczona przez Replewicza. W tamtym czasie podczas studiów młodzi adepci sztuki filmowej narażeni byli na silną indoktrynację. Zepsute kino Zachodu zestawiano z tym odpowiednim, czyli w wydaniu sowieckim. Wzorem miały być produkcje Mosfilmu. Pewnego razu podczas zajęć marszobiegu, które de facto były okazją do prezentacji odpowiedniej postawy ideologicznej, Bareja odłączył się z jednym z kolegów - Janem Łomnickim - i pobiegł na skróty, dołączając później do reszty, jak sądził niezauważony. W skutek donosu sprawa wyszła na jaw i zwołano nadzwyczajne zebranie studentów wydziału. Część studentów - tych odpowiednio już ukształtowanych ideologicznie - było oburzonych i domagało się wyciągnięcia konsekwencji, na resztę zaś padł blady strach. Łomnickiemu groziło usunięcie z uczelni. Bareja jednak odważnie przyznał się do udziału w tej "aferze", co w czasach stalinizmu wymagało nie lada odwagi. Bardzo łatwo można było bowiem zostać abstrakcyjnie posądzonym o przynależność do jakiegoś spisku. Tym samym uratował Łomnickiego, gdyż władze w obawie przed ujawnieniem się kolejnych osób, umorzyły sprawę. Obawiano się, że może zatoczyć szersze kręgi i stać się tym samym zbyt głośna.
Staszek zaimponował mi ogromną odwagą i spokojem w trudnej, prawie beznadziejnej sytuacji. Nawet na chwilę nie stracił pogody ducha, choć nikomu nie było wtedy do śmiechu - wspominał Morgenstern.
Nonkonformistyczna postawa nie była jednak ceniona. Choć przeważnie wypowiadano się o nim pozytywnie, ale jego filmy długo czekały na prawdziwe uznanie. Trudna do zaakceptowania dla niego była jego relacja z Kazimierzem Kutzem. Mniej więcej 25 lat temu była sobie w łódzkiej szkole filmowej grupka przyjaciół, nazywała się według ówczesnej mody "Kolektyw". Wszyscy jej członkowie pracują dziś w filmie fabularnym. Jeden z nich, próbując mi dopiec, użył terminu bareizm na określenie czegoś, co jest w złym stylu. Bardzo mnie to zabolało. Bo jak atakuje mnie nieznajomy, nie jest to dla mnie czymś strasznym, ale kiedy robi to przyjaciel... - wspominał reżyser w "itd".
Bareja i Kutz przyjaźnili się na studiach i kilka lat po nich. Później ich drogi znacząco się rozeszły.
Reżyser Krzysztof Wojciechowski wspominał, że "studenci reżyserii praktykowali u Wajdy, Morgensterna, Hoffmana. Do Barei nikt się nie pchał, uważano go za kogoś gorszego, za "szmirusa".
Nigdy nie był pupilkiem filmowych twórców, ani krytyków. Elity duchowe narodu zawsze gardziły komedią, jako gatunkiem podrzędnym. W kraju, w którym kulturalny człowiek oficjalnie mógł jedynie hołubić dzieła bombastyczne, opatrzone pieczęcią powagi, szydzono ze skromnego komedianta, odmawiając mu prawa do uznania jako twórcy - pisał w 2001 roku na łamach miesięcznika "Kino" Tomasz Przybyłkiewicz.
W jednym z wywiadów Celińska opowiadała, że pod wpływem niechęci niektórych reżyserów do aktorów grających w komediach Barei, odmówiła roli Kasi - żony docenta Rochowicza w "Poszukiwany, poszukiwana" (1972). Obawiała się bowiem, że nie dostanie potem roli u Kutza czy Zanussiego. Finalnie w tę rolę wcieliła się Jolanta Bohdal.
W opozycji do osób dyskredytujących Bareję znajdował się Andrzej Wajda. Staś był człowiekiem czynnego życia towarzyskiego i oddawał filmowi tyle, ile uważał za konieczne. Kiedy my żyliśmy ideami, on znał życie i prawdę obecną wokoło nas - wspominał.
Maciej Pawlicki na łamach magazynu "Film" w 1988 roku, opisując kino Barei napisał: Całkiem inne są pierwsze filmy Barei, niż te z lat osiemdziesiątych. Linię ewolucji widać wyraźnie, meandry tej linii mówią wiele nie tylko o historii polskiego filmu, ale w ogóle o historii naszej kultury i jej wzajemnych powiązaniach z sytuacją ogólną. Niewinne komedie Barei nagle zaczęły mieć poważne kłopoty, ilość ingerencji w scenariusze i w gotowe już filmy przechodziła w dziesiątki.
Bareja z najprostszych zdarzeń, rzeczy prosto z życia wziętych potrafił zbudować fantastyczne sceny komediowe. Miał wielkie poczucie humoru, wiedziałem o tym już na studiach - opowiadał w jednym z wywiadów reżyser Jerzy Gruza.
Staszek miał ogromna wiedzę na temat tego, jak trzeba zrobić film, żeby był śmieszny. Świetnie pracował z aktorem. Tak naprawdę wystarczyło nauczyć się tekstu i zaufać mu - wspominała Celińska, dodając że "wszystko wiedział. Jednocześnie był bardzo otwarty i słuchał innych. Kupował pomysły". Pomimo wcześniejszej odmowy, później jednak zagrała u legendy polskiej komedii w "Nie ma róży bez ognia" (1974) czy serialach, jak "Alternatywy 4" (1983) i "Zmiennicy" (1986). Zofia Czerwińska, aktorka grająca u Barei w filmach "Poszukiwany, poszukiwana", czy "Brunet wieczorową porą" (1976), wspominała reżysera słowami: Bardzo ufał aktorom. Nie oszczędzał się, a miał przecież kłopoty ze zdrowiem, był bardzo pracowity. Aktorzy lubili u niego grać.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Zofia Czerwińska nie żyje. Popularna aktorka miała 85 lat
Andrzej Fedorowicz ("Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz" (1978), "Brunet wieczorową porą", "Miś"), mówił, jak podaje Replewicz: Dziś żałuję, że zagrałem u niego tak mało, choć były role, które się pamięta, a ludzie do dziś mówią tekstami Barei. "Zarobiony jestem!" weszło już do potocznej mowy. Dodając, że "jego filmy są wspaniałe, (...) one już przeszły do historii i zyskały nowych, młodych fanów, stały się, jak to się dziś mówi kultowe".
Kiedy dostałem tę rolę, pomyślałem: głupi Stasiek, wymyślił jakiegoś idiotę śpiewającego do szafy. Ale prawdą jest, że w życiu takich ludzi spotyka się mnóstwo - wspominał Jerzy Turek, czyli niezapomniany Wacław Jarząbek z "Misia".
Tadeusz Chmielewski, reżyser i kolega Barei ze studiów zwracał uwagę, że "dużą rolę przywiązywał do dialogów, pozostawiając jednak aktorom swobodę w ich interpretacji. Film na tym zyskiwał. Pracował szybko. Szybciej i sprawniej od innych. Wzbudzało to zawiść w środowisku".
Tę opinię potwierdzają słowa Jacka Fedorowicza ("Poszukiwany, poszukiwana", "Nie ma róży bez ognia", "Alternatywy 4"), które aktor wypowiedział w jednym z wywiadów: Kręcił sprawnie i szybko, ponieważ - zwyczajnie - był fachowcem. Umiał posługiwać się językiem filmowym, nie musiał długo kombinować, po prostu wiedział.
Bareja sam był nie tylko reżyserem, ale też aktorem. Podobnie jak Alfred Hitchcock lubił zagrać drobne role w swoich filmach. Zagrał również m.in. w fabularnym debiucie Jerzego Hoffmana "Gangsterzy i filantropi" (1962).
Reżyser zmarł 14 czerwca 1987 roku w Essen.