"Witajcie w Rosji" to nowa książka Dmitrija Glukhovsky'ego, autora międzynarodowego bestsellera "Metro 2033". Autor kreśli w niej portret swojej ojczyzny - państwa, w którym korupcja sięga szczytów władz, kraju współrządzonego przez oligarchów i podporządkowanego ich interesom. Glukhovsky podjął udaną próbę uczciwego opowiedzenia o Rosji widzianej oczami nowego pokolenia. "Kiedy się śmiejesz, to wtedy się nie boisz" - mówi autor w rozmowie z Katarzyną Sobiechowską-Szuchtą. Swojej książce nadał konwencję science-fiction.
Katarzyna Sobiechowska-Szuchta: W swojej książce poprzeplatał pan fikcję i prawdę, podlał to sosem satyry i dosypał szczyptę ironii. Powstała wybuchowa mieszanka. I po lekturze tej książki nie wiem czy jest bardziej "straszno", czy "śmieszno". Czy to był zamierzony efekt?
Dmitry Glukhovsky: Moim głównym zadaniem było opowiedzenie wszystkim prawdy o mojej ojczyźnie. A przede wszystkim prawdę o ludziach, którzy w niej mieszkają. Obrazek, który pokazuje Rosję, choćby w telewizji nijak ma się do tego co dzieje się w moim kraju. Oczywiście to trwało bardzo długo zanim ja zrozumiałam jak to wszystko wygląda- prawie 15 lat. Musiałam zrozumieć jak wyglądają procesy w Rosji. Jak to wszystko wygląda poza telewizją, poza tym jak media to przedstawiają. Jak wygląda życie, jak wyglądają ludzie i gdzie jest prawda. I oczywiście to wyszło trochę absurdalnie, ale tak wygląda ta rzeczywistość. To prawda, że Gazprom w jakiś sposób wydobywa ropę z piekła, że Rosją rządzą obcy, którzy mają taki, a nie inny stosunek do ludzi tzn. traktują ich jak niewolników. To, że w powietrzu wiszą balony z pieniędzmi, bo rzeczywiście pieniądze w Rosji biorą się z powietrza. To, że służby specjalne, generalnie dbają o to, aby biznesmeni mogli załatwiać swoje sprawy, swoje interesy, również to, że Tadżycy pracują na budowach, ale ich tak naprawdę organy są sprzedawane i jest to czysty biznes. Wszystko to rzeczywiście jest prawdą, w jakiś sposób ironiczną, ale niestety prawdą.
Tytuł książki pochodzi z opowiadania o dziennikarzu, który jest świadkiem lądowania UFO w centrum miasta. Ma gorącą, bardzo ważną informację, ale nie może przebić się na antenę, bo wypierają go nieistotne informacje o prezydencie, premierze i o pani, która umie śmiesznie marszczyć brwi. Pan jest również dziennikarzem. To satyra na media?
Rzeczywiście na początku to była satyra na rosyjskie media. Na to, że w mediach na zmianę występowali Putin, albo Miedwiediew i że cały czas media były sterowane przez władzę. Natomiast tego, co teraz dzieje się w Rosji nie można już nazwać satyrą. Po tym, jak Rosja przyłączyła Krym i po tym, co wcześniej działo się na Majdanie, to już bardziej wygląda jak walka zła z dobrem. Generalnie już nikomu nie jest do śmiechu. Niestety, ale media w pewien sposób pełnią teraz rolę, takiej maszyny propagandowej, a nie środka informacji i tak wyglądało to kiedyś za czasów Goebbelsa. Kiedy media były wykorzystywane do celów politycznych. Ja mam wrażenie, że teraz w mediach ukazują się niestety tylko opinie władzy i media w jakiś sposób kierują też opinią społeczną. Ludzie generalnie nie mają dostępu do rzeczywistej informacji, do tego, co dzieje się na świecie. Szczególnie jest to widoczne w kontekście Ukrainy i mam wrażenia, że to media w pewien sposób odpowiadają za to co dzieje się na Ukrainie, a mianowicie za wojnę domową.
Dużo pisze pan o władzy, korupcji, o oligarchach czy sterowanych mediach. Ale są też opowiadania obyczajowe. Lubię zwłaszcza to o paniach, które wszędzie mają już silikon, ale pojawiła się nowa moda - silikonowy mózg. Aż tak bardzo zgłupieliśmy?
Staram się pokazać pełny obraz rosyjskiego społeczeństwa. Są i przykłady korupcji na szczytach władzy, są policjanci łapówkarze, są rosyjskie babuszki i emeryci. I jest też wspomniane opowiadanie, które poświęcone jest specyficznym kobietom. One czerpią przyjemność z takiego materialnego życia i wszędzie wstawiają sobie silikonowe protezy. W takich sytuacjach zapominamy o ważnych rzeczach jak dusza, jak myślenie i oddajemy się tak naprawdę sprawom materialnym. Czy ja uważam, że jesteśmy głupi? Z jednej strony internet, SMS-y powodują, że nasze społeczeństwo jest społeczeństwem tekstowym. Ono korzysta z tekstów, cały czas coś pisze lub czyta i to powoduje, że w tym obszarze się rozwijamy. Z drugiej strony media powodują, że skracamy swoje myślenie, bo wszyscy wymagają od nas tego, żebyśmy mówili szybko, nie mamy czasu na analizę. Uważam, że w każdy społeczeństwie jest niewielki procent osób, które tak naprawdę są krytyczne. I teraz pozostaje pytanie, czy oni mają oddać swoja duszę diabłu, czy też pozostać niezależnymi i myślącymi tak jak chcą.
W przedmowie do tej książki pisze pan "wszystkie nazwiska bohaterów oraz nazwy organizacji (...) zostały wymyślone", a z drugiej strony o swoim kraju pisze pan uczciwie, szczerze i bardzo odważnie. Czy pan się nie boi?
Gdy pisałem tę książkę miałem pewne obawy. Ale do czasu sytuacji z Pussy Riot myślałem, że wszystko jest pod kontrolą. A potem okazało się, że w moim kraju artystów można wsadzić do więzienia. Teraz, zwłaszcza po sytuacji na Ukrainie, internet jest całkowicie kontrolowany. I logiczne jest to, że też pewnie w przyszłości ta kontrola dotknie literatury, teatru czy kina. Ta sytuacja status quo, która do tej pory istniała, gdy kontrolowane były głównie media masowe, natomiast małe media działały w jakiś sposób niezależny, została naruszona. Chociaż Putin powtarza, że to nie rok 37 i nie należy się obawiać żadnych represji. A ja uważam, że trzeba mieć świadomość, że historia może się powtórzyć. Kiedy rozmawiam ze swoimi przyjaciółmi, przypominam im, że tak naprawdę jeszcze 25 lat temu mieliśmy w Rosji totalitaryzm. Dlatego w przyszłość patrzę w pewien sposób trochę pesymistycznie.
To są opowiadania antyputinowskie?
To krytyka reżimu. Ale myślę, że to coś więcej niż tylko opowiadanie antyputinowskie. To przede wszystkim jest portret państwa. Chciałem pokazać ludzi, zwykłych ludzi, którzy tam mieszkają i to jak muszą tolerować to, co robi władza. Chciałem pokazać zwykłych ludzi, nie tych z telewizji, pokazać jak wygląda ich życie i rzeczywistość. Nazwałem te opowiadania "Opowiadanie o ojczyźnie".
Odważnie napisał pan o tym, co wielu Rosjan myśl, ale nie ma odwagi o tym głośno powiedzieć...
W jakimś stopniu te satyryczne opowiadania to jest śmiech przez łzy. I rzeczywiście literatura jest formą krytyki polityki. W czasach Związku Radzieckiego forma anegdoty była formą wyrażania siebie. Wy w Polsce też to pewnie pamiętacie. Siedziało się kuchni i opowiadało polityczne kawały, które komentowały to, co dzieje się w kraju. A za czasów Stalina można było za to na 10 lat trafić na Syberię, później za czasów Breżniewa można było z tego powodu być zwolnionym z pracy. Wam w Polsce udawało się czasami wyjść na ulice i powiedzieć głośno co myślicie. U nas to było niemożliwe. Moje opowiadania są pewną formą literackiego, politycznego kawału, anegdoty, która powoduje to, że autor może w sobie zniszczyć niewolnika, że może siebie wyrazić. Bo kiedy się śmiejesz, to wtedy się nie boisz.