"W sztuce lubię prostotę, zachęca mnie to, by tworzyć swoje światy, ta wykładnia jest wtedy szersza" – mówi Edyta Bartosiewicz w rozmowie z brytyjskim korespondentem RMF FM Bogdanem Frymorgenem. Artystka jest w trakcie tournee po Wielkiej Brytanii. Nie przyjechała na Wyspy z zespołem. Wchodzi na scenę z gitarą i przez 2 godziny zabiera publiczność w podróż przez wszystkie swoje płyty wehikułem czasu. Na scenie opowiada o życiu - tym artystycznym i prywatnym.

Z uwagi na bardzo osobiste teksty, Edyta Bartosiewicz stała się postacią bliską dla całego pokolenia. W swojej twórczości nie stawia kropki nad i. Bardzo lubi niedopowiedzenie. 

W bardzo bezpośredniej rozmowie nasz korespondent Bogdan Frymorgen nazywa Edytę Bartosiewicz polską Joni Mitchell. Co artystka myśli o tym porównaniu i jak przeżywa spotkania z publicznością na Wyspach? Posłuchajcie całej rozmowy!

"Chciałam się przekonać, ile jestem warta jako artystka"

W rozmowie z brytyjskim korespondentem RMF FM Edyta Bartosiewicz przyznała, że solowe występy z gitarą to dla niej powrót do formuły znanej z przeszłości. Zaczynałam tak - byłam dziewczyną z gitarą. Nikogo ze mną na scenie nie ma. To jest troszkę przerażające. To nie są normalne koncerty - tłumaczyła artystka. Ja dużo mówię, potrzebuję rozmawiać z publicznością. Jest dużo feedbacku od ludzi. Czasami ktoś się odzywa, porusza jakiś wątek i ja idę w to - opisywała. Swoje solowe występy nazwała "rodzajem muzycznego stand-upu". 

Chciałam się przekonać, ile jestem warta jako artystka. Wyjdę sama z gitarą - czy ktoś przyjdzie na mój koncert, czy będzie chciał się ze mną spotkać, wydać pieniądze na bilet? - mówiła rozmówczyni Bogdana Frymorgena.

"Każdy solo act jest inny"

Korespondent RMF FM dopytywał piosenkarkę o to, jak wygląda jej kontakt z brytyjską Polonią w czasie koncertów. Każdy solo act jest inny. Ja jestem sama z gitarą. Na to, co będzie na tym spotkaniu, wpływa wiele rzeczy. Mój nastrój, jak się czuje, to, co się wydarzyło tuż przed wejściem na scenę - opisywała Bartosiewicz. Southampton to była ogromna sala, świetna akustyka, ludzie przekochani - wspominała. 

Ja się spodziewałam, że dla ludzi mieszkających za granicą to będzie ważne spotkanie. Ta muzyka im towarzyszyła w latach 90., może potem na przełomie wieków, zanim wyjechali i będzie im się dobrze kojarzyła. To się absolutnie sprawdziło - oceniła artystka. Ludzie płaczą, bardzo się wzruszają, naprawdę płyną łzy. Te koncerty są z większą publicznością niż w Polsce. W Polsce są bardziej dostępne, więc ktoś nie przyszedł na jeden koncert to przyjdzie na następny. A tutaj przyjeżdżam i nie będzie mnie przez dłuższy czas - zastrzegła. 

"Nigdy nie miałam się za wielkiego autora tekstów"

Bartosiewicz stwierdziła, że niektórzy nazywają jej koncerty "obopólną terapią". Przyznała, że coś w tym jest. Powtarzam, że gdyby nie te koncerty, ja bym się nie uleczała wewnętrznie, a potrzebuję tego uleczenia. Chodzi o mój głos. Ja bardzo długo nie śpiewałam - mówiła w wywiadzie dla RMF FM. Widzę, co się dzieje w sercach publiczności. Przychodzą, potem podpisuję płyty. Robimy zdjęcia, tulą się do mnie jak do matki - opisywała piosenkarka.  

Nigdy się nie zastanawiałam, co ja mam napisać. To płynęło ze mnie i przede wszystkim pomagało mnie samej, było jakąś formą autoterapii. Dopiero później okazało się, że może mieć to znaczenie dla innych, co oczywiście dla mnie jest wspaniałe - podkreśliła Bartosiewicz. 

Rozmówczyni Bogdana Frymorgena zdradziła, że uważa się za kompozytorkę, a tekściarką została z musu. "Piosenka musi posiadać tekst", że zacytuję klasyka. Zaczęłam pisać sama. Nigdy nie miałam się za jakiegoś wielkiego autora tekstów - zauważyła skromnie Bartosiewicz. Pytana o opinię o polskiej scenie muzycznej stwierdziła, że "jest sporo ludzi, którzy piszą interesująco".

Trzeba mieć na uwadze, że czasy się zmieniły. Muzyka jest inna. Młodzi ludzie, którzy też mają pewne oczekiwania, żyją teraz w szybkim świecie internetu, wirtualu. To jest trochę inny świat niż mój. Mam prawie 60 lat - dodała. 

"Wychodzę na scenę i mam wrażenie, że jestem na krawędzi przepaści"

Bartosiewicz nie ukrywa, że mimo ogromnego doświadczenia wciąż ma tremę przed koncertami. Jednocześnie twierdzi, że gra je bez konkretnych oczekiwań. 

Wychodzę na scenę i mam wrażenie, że jestem na krawędzi przepaści. Ktoś przychodzi, nogą mnie zepchnie i muszę lecieć. To, co się wydarzy na tym koncercie, improwizacja, w którą stronę to pójdzie - za każdym razem jest to coś nieprzewidywalnego - relacjonowała. 

Po jeszcze więcej informacji odsyłamy Was do naszego internetowego Radia RMF24

Słuchajcie online już teraz!

Radio RMF24 na bieżąco informuje o wszystkich najważniejszych wydarzeniach w Polsce, Europie i na świecie.
Opracowanie: