"Ten film stanie się częścią naszej historycznej i kulturalnej tożsamości" - mówi w RMF FM Arkadiusz Jakubik, który gra główną rolę w obrazie "Wołyń" Wojciecha Smarzowskiego. Film 7 października wchodzi do kin. Aktor bardzo emocjonalnie, osobiście związany jest z wołyńską historią. Jego dziadkowie pochodzili z Wołynia. "Nigdy nie odważyli się zabrać mnie pod Stryj, skąd uciekali w 43. roku przed Ukraińcami" (...) Kiedy dostałem scenariusz do przeczytania i propozycję wzięcia udziału w zdjęciach próbnych do filmu "Wołyń", serce mi na moment stanęło"- mówi w RMF FM aktor.
Katarzyna Sobiechowska-Szuchta, RMF FM: To jest taki film, który kopie widza w brzuch. Ale zostawia mu też dużo w głowie. Rozumiem, że z tym filmem są związane duże emocje również po waszej, twórców, stronie, nie tylko po stronie widzów.
Arkadiusz Jakubik: Tak. Wchodząc do świata filmowego Wojciecha Smarzowskiego niebezpieczeństwo jest podwójne. To jest praca wysokiego ryzyka, ponieważ świat kina Smarzowskiego, do bólu realistyczny, powoduje, że ten świat staje się namacalny. Ta iluzja zamienia się w świat realny, a my próbujemy wejść w rolę, mniej lub bardziej zamienić się w postać, którą gramy, przez mniej więcej rok, bo tyle to średnio trwa. Przy okazji filmu "Wołyń" to był bardzo długi proces, bo zdjęcia przeciągnęły się do dwóch lat. Proszę sobie to wyobrazić. Reżyserowi jest trochę łatwiej, aktorom myślę trudniej.
Kiedy my dostajemy do ręki scenariusz, czytamy go po raz pierwszy, mamy taką czystą kartkę, taką tabula rasę, którą powolutku zaczynamy zapisywać jakimiś skojarzeniami. Potem pojawiają się pierwsze emocje, pierwsze relacje pomiędzy postaciami, motywacje bohatera, którego gramy. Potem są próby z reżyserem, z aktorami i jest ten moment, kiedy wchodzimy na plan filmowy. To jest proces takiego nasycania się wiedzą, emocjami, relacjami. I nagle przychodzi taki moment, kiedy to już nie jest film, tylko to już jest taki świat prawdziwy, w który się po prostu wierzy. Ale ten bardzo intensywny świat, w którym się funkcjonuje na takim trudnym do wyobrażenia diapazonie emocjonalnym, z dnia na dzień przestaje istnieć. Przychodzi ostatni dzień zdjęciowy, budzi się pani w swoim łóżku w domu... Naprawdę ciężko jest dać sobie z tym radę.
Wiem, jakie są reakcje małżeństw mieszanych i mam wrażenie że oni w całej tej historii wołyńskiej cierpią podwójnie, chodzi o małżeństwa polsko-ukraińskie. Wiem też jakie są reakcje Kresowiaków po spotkaniu we Wrocławiu. Wiem, jak ludzie bardzo osobiście i emocjonalnie przeżywają ten film. Wiele osób albo ma taką historię, albo zna ją z opowieści najbliższych. Pan też ma taką historię, prawda? Pan się nią dzieli, więc rozumiem że nie jest to zbyt intymne pytanie. Ona jest związana z tamtym regionem...
Kiedy dostałem scenariusz do przeczytania i propozycję wzięcia udziału w zdjęciach próbnych do filmu "Wołyń", serce mi na moment stanęło. Bo raz - lektura scenariusza. Scenarzysta Wojtek Smarzowski pisze tak obrazowo, że po lekturze takiego scenariusza wszystkie obrazy, cała historia staje przed oczami. Ale dla mnie najważniejsze było to, że ja bardzo chciałem zagrać w tym filmie. Chciałem bardzo wygrać te zdjęcia próbne, z takiego prywatnego, intymnego powodu. Ponieważ moja rodzina od strony ojca stamtąd pochodzi i znam z opowieści dziadków, którzy się bardzo niechętnie i z rzadka dzielili tym, co się wtedy działo. Są takie strzępy informacji, które mam w głowie. Nigdy nie odważyli się zabrać mnie pod Stryj, skąd uciekali w 43. roku przed Ukraińcami. Ważna była świadomość tego, że - uderzając w takie poważne tony - film pod tytułem "Wołyń", jestem przekonany o tym, stanie się częścią naszej historycznej i kulturalnej tożsamości.
A jeszcze do tego ta moja prywatna, rodzinna historia. To powodowało, że na ten casting szedłem, naprawdę, z duszą na ramieniu, przerażony. Nienawidzę castingów i bałem się strasznie. Udało się i jestem najbardziej szczęśliwym człowiekiem, że gram w tym filmie i że Maciejowi Skibie dałem swoją twarz i swoje emocje. Zwłaszcza że ten film też coś, tak jak każde spotkanie ze Smarzowskim czy każde ważniejsze wydarzenie, które się dzieje w mojej podróży pomiędzy różnymi planetami aktywności twórczej, ten film coś we mnie ruszył. Poruszyła się jakaś taka struna, która do tej pory była nieczynna, była bezgłośna, coś się zmieniło. Zdjęcia do Wołynia skończyłem ponad rok temu i widzę co się ze mną w ciągu tego roku działo. Jest tam w filmie ta skrzynia, która w domu Macieja Skiby, tak jak w każdym polskim gospodarstwie domowym, musiała być. Tam najstarsza męska ręka rodu zapisywała najważniejsze wydarzenia - te historyczne, że weszli ruscy albo Niemcy...
Albo że się dzieci urodziły w rodzinie.
Tak jest. Albo że pradziad poszedł do Powstania Styczniowego, albo takie prozaiczne, że kurę ktoś ukradł. I ta scena ze skrzynią, kiedy tłumaczę wszystko swojemu filmowemu synowi, to był taki moment, gdy sobie zdałem sprawę, że to jest najpiękniejsza lekcja patriotyzmu. Ale jak sam to przed sobą nazwałem, to nagle przestraszyłem się. Ponieważ słowo "patriotyzm" jest w ostatnim czasie tak zdezawuowane, że ciężko przechodzi przez usta. Bo sobie tym słowem bardzo dużo ludzi, niestety, w bardzo niefajny sposób, wyciera różne części ciała. A to jest tak ważne słowo. Dzisiaj nie wstydzę się powiedzieć, że moich synów chcę wychować w patriotycznym duchu. I dokładnie taką skrzynię sobie sprawiłem. Znalazłem gdzieś na strychu, może jest trochę mniejsza, mniej okazała...
Ale da się na niej napisać...
Da się na niej napisać! Jeszcze nie zacząłem, ale teraz jest takie pierwsze wydarzenie, które zapiszę. Jestem ojcem, który nagle sobie zdał sprawę z syndromu opuszczonego gniazda, bo mój syn właśnie się wyprowadził z domu...
O matko! To napiszecie to w tej skrzyni - "wyprowadzka".
Dokładnie, syn zdał na studia do Łodzi. I ja dokładnie na tej skrzyni napiszę "pierworodny syn Jakub Jakubik, wyprowadził się, opuścił dom rodzinny dnia tego a tego".
Wiele osób mówi o filmie "Wołyń" w kontekście historii, rzezi, okrutnych wydarzeń, które miały miejsce. Ale to jest również, moim zdaniem, film o miłości, absolutnie niespełnionej. W przypadku pana postaci również, Maciej mówi na początku "miłość przyjdzie później". To wdowiec z dwójką dzieci, który... kupuje młodą, piękną dziewczynę.
Kupuje ją za 10 morgów ziemi, z tego co pamiętam, krowę, konia i dwa świniaki. On rzeczywiście powiedział, że miłość przyjdzie z czasem. I na tym też próbowałem zbudować tę postać, bo on zakochał się w tej dziewczynie. I nie może się z tym pogodzić, że ta miłość, choć mijają miesiące, mijają lata, że ona nie przychodzi. Zaczyna podejrzewać, że coś tam nie gra. Wołyń jest filmem o miłości w nieludzkich czasach. I żeby widza emocjonalnie przytrzymać przez te dwie i pół godziny - punktem wyjścia jest klasyczny trójkąt miłosny. Czyli jest Maciej Skiba, bo patrzę na to ze swojej perspektywy, który kupuje najpiękniejszą dziewczynę, Zosię Głowacką nie wiedząc o tym, że jest ona zakochana w ukraińskim chłopaku. Z czasem się w niej zakochuje, ale dopiero po jakimś czasie dowiaduje się jaka jest prawda. I to jest dla niego szok, to jest bardzo tragiczna historia pana w średnim wieku, który zakochuje się w młodej dziewczynie. Ale nie ma szans na jej miłość.
Piękny film o miłości i o bardzo trudnej historii, "Wołyń" od 7 października w kinach, zapraszamy. Bardzo dziękuję za rozmowę.
Dziękuje pięknie.