Dwie osoby zginęły w katastrofie lotniczej, do której doszło około północy w okolicach Pszczyny. W lesie rozbił się helikopter z czterema osobami na pokładzie. Ofiary, to właściciel śmigłowca i pilot. Akcja ratunkowa była bardzo trudna - do katastrofy doszło w gęstej mgle. Prywatny śmigłowiec rozbił się 300 m od lądowiska w lesie, na terenie podmokłym.
Dwie osoby zginęły na miejscu. Dwoje rannych zdołało wydostać się z wraku o własnych siłach. Wojewódzkie Pogotowie Ratunkowe w Katowicach poinformowało, że ranni trafili do szpitali w Katowicach-Ochojcu i Bielsku-Białej.
Strażacy otrzymali zgłoszenie około północy w noc z poniedziałku na wtorek - poinformował PAP aspirant Tomasz Pokorny z Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Pszczynie. Oficer prasowy pszczyńskiej straży pożarnej młodszy brygadier Mateusz Caputa dodał, że zgłoszenie o wypadku napłynęło od okolicznych mieszkańców.
Akcja służb była utrudniona śmigłowiec spadł na podmokły teren w lesie, gdzie nie ma możliwości dojazdu samochodem. Dodatkowo - do katastrofy doszło w gęstej mgle.
Po dotarciu na miejsce wypadku strażacy znaleźli dwie osoby zakleszczone we wraku, które zginęły na miejscu. Obok helikoptera były dwie inne, ranne osoby, które zdołały się wydostać o własnych siłach. Problemem było nawet przetransportowanie ich do karetek, które nie mogły podjechać bezpośrednio na miejsce wypadku. Niezawodna okazała się siła ludzka - powiedział Mateusz Caputa.
Na razie nie wiadomo, co było przyczyną katastrofy. Wyjaśni to Komisja Badania Wypadków Lotniczych. Policja nie ujawnia skąd i dokąd leciał helikopter. Miejsca katastrofy cały czas pilnują funkcjonariusze. Leżący w lesie wrak badają specjaliści.
Jak informuje reporter RMF FM, Marcin Buczek - jeszcze dziś prokuratura w Pszczynie planuje formalne rozpoczęcie śledztwa.