Dziś przez cały dzień w Faktach RMF FM pokazujemy Wam życie Polaków w Wielkiej Brytanii. Z mikrofonem po Londynie wybrał się też reporter RMF FM Paweł Świąder. Przeczytajcie o jego wrażeniach.
Wysiadam z samolotu na Heathrow. Jeszcze na lotnisku słyszę język polski. Czyli, nie latamy już tylko tanimi liniami. Najtaniej, choć nie najszybciej można z tego lotniska dojechać do miasta metrem. Ja wybieram szybką kolej. Obok mnie znowu Polacy, rozmawiają przez komórki, nawet w ciągu 15 minut podróży wyciągają z toreb laptopy. Wysiadam na stacji Paddington, szybka kawa podana przez dziewczynę o słowiańskiej urodzie. Szukam hotelu, by rzucić bagaż i ruszyć na liczne, zaplanowane już spotkania. Okazuje się, że to tylko kilometr, więc decyduję się na spacer. Po drodze mijam ekipę robotników naprawiających jezdnie. Kilku z nich chyba pochodzi z Indii, ale zatrzymuję się przy stoisku z prasą i po chwili bez problemu wyłapuję polski. W hotelu recepcjonista mówi: Tak, mamy tu wielu Polaków, pracują u nas, ale i przyjeżdżają, jako goście.
Zaczynam serię spotkań: najpierw Greg Thomson ze związków zawodowych Unison, później Polka, która od 9 lat pracuje w jednym z największych banków inwestycyjnych. Właśnie zmienia pracę, dotychczasowa firma będzie jej płacić przez 3 miesiące, by nie zaczynała od razu u konkurencji. Wreszcie mam czas, by malować i zająć się tym, co lubię - mówi. Nie żałuję, że już tak długo nie widziała Polski, może kiedyś wróci, ale nie wie jeszcze kiedy. Zna wielu Polaków, którzy trafili do City - dobrze im się powodzi, twierdzi, że będzie ich coraz więcej.
Następne spotkanie. Tym razem to Tomek, który założył w Londynie firmę zajmującą się tłumaczeniami. Pisemnymi i "na żywo" podczas konferencji i spotkań. Mimo, że przygotowywał się do tej działalności pół roku teraz jest zadowolony. Owszem - sporo nas to kosztowało - mówi - ale takiej pomocy od agencji i fundacji, jaką dostaliśmy tutaj, na pewno nie dostalibyśmy w Polsce. Szkolenia, sympozja, na których można było poznać ludzi i posiąść wiedzę jak założyć i prowadzić firmę w Wielkiej Brytanii. Czy wróci do Polski? Raczej otworzę tam oddział firmy - mówi.
Kolejne spotkanie - Jan Mokrzycki - prezes Zjednoczenia Polskiego. Ma stos rad dla Polaków. Jak zawrzeć je najkrócej? Musicie znać język, musicie mieć konkretny zawód i to taki, na który wciąż jest tu zapotrzebowanie (hydraulików i lekarzy jest już wielu), warto znać dokładnie swoją umowę o pracę i za kilka funtów tygodniowo wstąpić do związków zawodowych. Gdy potrzebna będzie pomoc prawna lub nawet medyczna, związki są w stanie naprawdę pomóc. Przecież o wiele dłużej niż w Polsce bronią pracowników przed żarłocznym kapitalizmem.
Następne spotkanie - tym razem w polskiej agencji pośrednictwa pracy. Pracowników szuka już w Polsce, może kupić bilet do Anglii i pomóc znaleźć mieszkanie. Pamiętaj, że nie ma prawa ani za to, ani za proces rekrutacji pobierać pieniędzy. Dopiero gdy zaczniesz pracować, odbiorą to z Twojej pensji. Przy okazji mieszkania - pamiętaj, że ceny wynajmu są znacznie wyższe niż w Polsce. Niech to Cię nie zaskoczy.
Do agencji podjechałem autobusem, wsiadłem z mikrofonem, a kierowca od razu mnie rozpoznał. Okazuje się, że to Maciej z Poznania. Trafił tu przez agencję i jest bardzo zadowolony. Raz w miesiącu ma 4 dni wolnego i wtedy lata do Polski - do żony i dziecka. Czasem przylatują oni. Mam 30 lat i mnóstwo planów, na razie oszczędzam - mówi. Ale kiedyś to się zmieni.
Odwiedzam jeszcze słynną ścianę płaczu na Hammersmith. Teraz to już nie to, co kiedyś - mówią spotkani tam Polacy. Przeganiają nas stąd, bo za dużo elementu się tu nazjeżdżało. Niektórzy uciekli z Polski przed policją i prokuraturą, drobni przestępcy, a może nie tacy drobni. Przyjeżdżają tu i, pijąc piwo, przeglądają ogłoszenia. W pobliżu są dwie prywatne szkoły. Gdy dyrekcja zaczęła się skarżyć, policja częściej się tu pojawia i przegania Polaków. Wciąż jednak można tu spotkać naszych rodaków - nieogolonych, z plecakami, chyba dawno już nie zażywali kąpieli.
Obok w sklepiku spotykam jeszcze dwóch Polaków, jeden prowadzi sieć sklepów z kawą i kanapkami, drugi jest hydraulikiem, a w nocy pogrywa w klubach. Jesteśmy tu już 12 lat. Na pewno nie wrócimy do Polski - twierdzą - gdzie wylądujemy? Ja pewnie zostanę tutaj - mówi hydraulik. A ja może w Nowej Zelandii - śmieje się właściciel kawiarni. Świat się zmniejszył, teraz naprawdę są możliwości. Co byście poradzili Polakom, którzy teraz tu przyjeżdżają - pytam. Niech nie przyjeżdżają - żartuje jeden z nich i dodaje - jak nie znają języka i liczą, że jakoś się uda, to jest kompletnie bez sensu. Trzeba wiedzieć, czego się chce i dobrze się do tego przygotować. Ich słowa potwierdza Gerarda Drymer z East European Advice Center. Zgłasza się do nas mnóstwo Polaków oszukanych przez innych Polaków, naciągniętych na zaliczkę za mieszkanie, którego nie ma, albo wyrzuconych z pracy po tygodniu - bez pensji. Możemy ich tylko kierować do konsulatu, który może pomóc im wrócić do kraju, podobnej pomocy udziela też londyńska gmina, na której terenie znajduje się Victoria Coach Station. Za rządowe pieniądze kupuje im bilety powrotne. Problem w tym, że nie wszyscy, a zwłaszcza mężczyźni mają z tym problem. To przecież taki wstyd wrócić do Polski z niczym i przyznać się, że się nie udało.
Na koniec Roger Southam z dużej firmy zarządzającej nieruchomościami. Pracuje u niego Polka. On sam też zna mnóstwo Polaków. Widzi ich pełno w metrze rano, gdy jedzie do biura. Zmieniacie nasz kraj - mówi. Gospodarka nawet to czuje. Ale przecież część Anglików narzeka, że zabieramy Wam pracę. Jesteśmy tańsi - mówię. To bzdura, zawsze znajdą się leniwi Anglicy, którzy będą mówić w ten sposób. Zamiast tego niech się lepiej wezmą do pracy i poprawią jakość - niech pracują wreszcie tak jak wy – Polacy - odpowiada. A kiedyś większość z was wróci do Polski i zabierze ze sobą to wszystko czego się tu nauczyli. To będzie ogromna korzyść także dla waszego kraju - mówi Roger. I myślę, że te kraje Unii, które nie pozwoliły Wam od razu legalnie pracować, obserwują to, co się dzieje w Anglii i chyba trochę żałują - kończy.