Najbliższe, przedterminowe wybory w Izraelu mogą być najważniejsze od wielu lat – po raz pierwszy od dekady stanowisko premiera Benjamina Netanjahu wydaje się być realnie zagrożone. Zmaga się on z zarzutami korupcyjnymi, a w kark dyszy mu generał, były szef sztabu izraelskiej armii i… polityczny nowicjusz, Benjamin Gantz. Dlaczego rozpisano te wybory? Jacy są główni gracze? Kto ma największe szanse? W tym tekście znajdziecie odpowiedzi na najważniejsze pytania.
Izraelczycy pójdą głosować we wtorek, 9 kwietnia. Zdecydują o rozdzieleniu 120 mandatów do Knesetu, jednoizbowego parlamentu, wybieranego na 4-letnią kadencję (tym razem kadencja była krótsza, ze względu na wcześniejsze rozwiązanie parlamentu). Próg wyborczy wynosi 2 proc., mandaty rozdzielane są proporcjonalnie według stosowanej również w Polsce metody D’Hondta. Zdolność utworzenia rządu uzyska partia, która zdobędzie co najmniej 61 miejsc w Knesecie.
Tyle, jeśli chodzi o teorię. W praktyce w meandrach izraelskiej polityki łatwo się pogubić. Jeszcze nigdy w historii kraju żadna partia nie uzyskała samodzielnej większości, co więcej - to, że dana partia uzbiera najwięcej mandatów nie oznacza jeszcze, że będzie mogła utworzyć rząd. Taka sytuacja miała miejsce np. w 2009 roku, wtedy prezydent Szimon Peres powierzył zadanie tworzenia rządu Beniaminowi Netanjahu, choć jego Likud zajął drugie miejsce i uzbierał 27 mandatów. Pierwsza partia, Kadima (28 mandatów), ostatecznie nie weszła do koalicji rządzącej i znalazła się w opozycji.
Przejęcie władzy w Izraelu wymaga więc zawierania koalicji, nie tylko między dużymi partiami ze sporym poparciem, ale też mniejszymi ugrupowaniami, które uzbierały po kilka procent głosów. To nie jest łatwe, bo izraelska scena polityczna jest równie bogata, co zróżnicowana - w Knesecie, którego kadencja została skrócona, było 10 partii, obecnie o głosy walczy 13 ugrupowań. Na czele wyścigu są Likud Netanjahu oraz koalicja Niebiesko-Białych pod przewodnictwem Benjamina Gantza, które toczą zaciekłą walkę o głosy.
Odpowiedź na to pytanie - podobnie jak inne aspekty izraelskiej polityki - nie jest prosta. Po pierwsze trzeba pamiętać, że są to wybory przedterminowe. Rozpisanie ich na 9 kwietnia 2019 roku (planowo miały odbyć się 9 listopada) to skutek decyzji o samorozwiązaniu się Knesetu, którą izraelski parlament podjął 26 grudnia 2018 roku. Powodów jest kilka - tych oficjalnych trzyma się Benjamin "Bibi" Netanjahu oraz jego sojusznicy, a na te mniej oficjalne (i mniej wygodne dla władzy) wskazuje wielu komentatorów.
Kryzys parlamentarny w Izraelu zaczął się w listopadzie 2018 roku, wraz z odejściem z rządu Awigdora Liebermana, ministra obrony. Jego partia, Nasz Dom Izrael, opuściła rządzącą koalicję, zostawiając Likud Benjamina Netanjahu i jego sojuszników z minimalną większością 61 mandatów w 120-osobowym Knesecie. Odejście Liebermana było aktem sprzeciwu wobec rozejmu zawartego między rządem i palestyńskimi bojownikami ze Strefy Gazy, po najcięższych od kilku lat walkach na granicy Strefy i Izraela.
Rządzenie z tak kruchą większością to bardzo trudne zadanie. Wystarczy nieporozumienie nawet z najmniejszą z koalicyjnych partii, by zablokować prace parlamentu i przyjmowanie ustaw. Kneset przegłosował więc wniosek o samorozwiązanie - "za" było 102 deputowanych.
Decyzja o ogłoszeniu przedterminowych wyborów ma jednak drugie dno, być może wiele ważniejsze od oficjalnych powodów. Chodzi o skandal korupcyjny, w którego centrum jest właśnie Benjamin Netanjahu.
Afera dotyczy jego związków z firmą Bezeq Telecom Israel - według policji, premier w zamian za korzystne materiały na jednym z portali należących do koncernu, miał forsować przyjęcie przepisów korzystnych dla Bezeq, oraz ułatwiać firmie uzyskanie wymaganych pozwoleń na prowadzenie działalności. Podobną ofertę Netanjahu miał składać również jednej z gazet. Kolejny wątek skandalu dotyczy przyjmowania cennych prezentów, m.in. cygar, szampana i biżuterii wartych ok. 264 tysiące dolarów, w zamian za ulgi podatkowe oraz pomoc w uzyskaniu wizy do USA. We wszystkich tych sprawach izraelska policja jeszcze przed kryzysem parlamentarnym i decyzją o rozpisaniu wyborów zarekomendowała postawienie zarzutów Benjaminowi Netanjahu (w części również jego żonie).
Choć sam Bibi kategorycznie odrzuca te oskarżenia, a śledztwa przeciw sobie nazywa "polowaniem na czarownice", to afera korupcyjna jest dla niego poważnym problemem wizerunkowym - niewykluczone, że zdecydował się na wcześniejsze wybory, by spróbować wzmocnić swoją pozycję. Pod koniec lutego 2019 roku (już po ogłoszeniu przedterminowych wyborów) prokurator generalny Avichai Mandelblit ogłosił, że postawi Netanjahu w stan oskarżenia - tyle, formalnie zarzuty mogą zostać postawione w czerwcu, a więc już po przedterminowych wyborach. Stąd kalkulacje premiera - duże zwycięstwo i nowy, silny rząd dałyby mu amunicję konieczną do odparcia zarzutów i utrzymania się na politycznym szczycie.
Jeszcze w grudniu, kiedy Benjamin Netanjahu przeforsował samorozwiązanie się Knesetu, wydawało się, że dla jego planu nie ma większych zagrożeń. Jego Likud, mimo oskarżeń korupcyjnych, zdecydowanie prowadził w sondażach, wyprzedzając zdecydowanie inne ugrupowania.
Na scenie pojawił się jednak gracz, który rzucił poważne wyzwanie urzędującemu premierowi -Benjamin "Benny" Gantz, stojący na czele centrowej koalicji Niebiesko-Białych (Kahol Lavan), złożonej z trzech partii. 59-letni Gantz to trzygwiazdkowy generał, były szef Sztabu Generalnego Sił Obronnych Izraela, syn ocalonej z Holokaustu. W swojej kampanii mocno naciska na pokój z Palestyną (przy zachowaniu interesów obronnych Izraela), zapowiada też m.in. większe nakłady na edukację oraz wprowadzenie transportu publicznego w Szabat.
W politycznej walce o głosy skupia się jednak przede wszystkim na zadawaniu potężnych ciosów Benjaminowi Netanjahu, celując głównie w jego problemy z prawem. Choć Benny to polityczny nowicjusz, jego Niebiesko-Biali szybko zrównali się z w sondażach z Likudem, a ostatnio nawet często wyprzedzają tę partię o kilka punktów. Na tę chwilę ugrupowania mogą liczyć na około 30 mandatów w Knesecie.
Benjamin Netanjahu i jego sztabowcy odpierają ataki Gantza oskarżeniami o jego... niestabilność psychiczną i rzekome szaleństwo. Chodzi o telefoniczne nagranie, które pod koniec marca ujawniła jedna z telewizji. Gantz stwierdza w nim, że gdyby Netanjahu "miał możliwość go zabić, zrobiłby to". Urzędujący premier i jego zwolennicy błyskawicznie stwierdzili, że to słowa do dowód na "szaleństwo" i paranoję lidera Niebiesko-Białych oraz na to, że nie jest on zdolny do kierowania państwem.
Sam 69-letni Benjamin "Bibi" Netanjahu to polityczny weteran, który premierem jest już czwarty raz - najpierw w latach 1996-99 i od 2009 roku nieprzerwanie do teraz. Stoi na czele konserwatywno-nacjonalistycznego Likudu. W kraju jest popularny, bo uchodzi za polityka budującego silny Izrael, dający poczucie bezpieczeństwa, militarnego i ekonomicznego - stąd przydomek "Mr Security".
Netanjahu to wytrawny gracz, sprawnie poruszający się na arenie międzynarodowej - pięć dni przed wyborami poleciał do Moskwy na spotkanie z Władimirem Putinem, wcześniej chętnie korzystał z mocnego wsparcia Donalda Trumpa. Bibi na pewno nie chce oddać władzy, choć tak zaciętej walki chyba się nie spodziewał - gdy rozpisano przedterminowe wybory opozycja była w rozsypce i żadna partia nie była w stanie zagrozić Likudowi. Pojawienie się koalicji pod wodzą politycznego debiutanta, która szybko zrównała się w sondażach z pamiętającym lata 80. Likudem, musiało zaskoczyć Benjamina Netanjahu.
Ktokolwiek wygra wybory, będzie musiał układać się z mniejszymi partiami, walczącymi o głosy w Izraelu. To pięć ugrupowań prawicowych, dwa lewicowe, dwa ortodoksyjne i dwa arabskie. W sondażach te, które mogą liczyć na dostanie się do Knesetu, mogą liczyć na 4-8 mandatów. Przeważają potencjalni sojusznicy dla prawicowego Likudu, więc niewykluczony jest scenariusz z 2009 roku - nawet jeśli Niebiesko-Biali wygrają wybory, ostatecznie do Netanjahu może kolejny, już piąty raz, stanąć na czele izraelskiego rządu.
W RMF FM będziemy z bliska obserwować wybory w Izraelu - od poniedziałku na naszej antenie oraz na rmf24.pl znajdziecie relacje naszego wysłannika do Jerozolimy i Tel-Awiwu.