​W krajach UE jest coraz większe zrozumienie dla niepokojów Polski wobec "uznaniowości" mechanizmu praworządnościowego. Jednocześnie większość państw deklaruje nie chce zrezygnować z tego środka zabezpieczenia unijnego budżetu. "Argument, że KE może być posądzona o stronniczość jest po części trafiony" - powiedział dziennikarce RMF FM wysoki rangą dyplomata zachodniego kraju UE. Oczywiście nie chodzi tu o zgodę na łamanie przez Polskę zasad praworządności, ale o konieczność stosowania przez KE obiektywnych kryteriów wobec wszystkich państw.

REKLAMA

Dwóch dyplomatów z różnych krajów Europy Zachodniej powiedziało RMF FM, że Polska ma rację krytykując KE za jej polityczne i uznaniowe działania.

Jeden przytoczył przykład Węgier, wobec których KE nie wszczęła procedury art. 7 (rozpoczął ją w końcu PE) tylko dlatego, że Fidesz Orbana należy do chadeckiej międzynarodówki, czyli Europejskiej Partii Ludowej, dominującej w Komisji. A przecież sytuacja na Węgrzech pod względem praworządności jest o wiele gorsza niż w Polsce - zauważył.

Drugi z rozmówców przytoczył kwestię Bułgarii, gdzie szerzy się zinstytucjonalizowana korupcja. Skorumpowany Borysow (przyp. premier Bułgarii Bojko Borysow, którego partia także należy do EPL) mami swoimi proeuropejskimi deklaracjami. I nic się nie dzieje w tej sprawie, a krytykuje się tylko Polskę - mówi.

Do krajów UE zaczynają docierać argumenty, że w różnych państwach Unii łamane są zasady praworządności, ale to Polska jest najbardziej krytykowana. Istnieją obawy, że taki niesprawiedliwy osąd mógłby także dotyczyć kiedyś innych państw. Nie chcą jednak rezygnować z mechanizmu jako środka zabezpieczania unijnego budżetu i podkreślają, że nie ma zgody na łamanie zasad praworządności.

Rozmówcy RMF FM wymieniają także milczenie Brukseli podczas brutalnego rozprawienia się przez władze Hiszpanii z Katalończykami czy belgijską aferę ze śmiertelnym pobiciem przez belgijską policję słowackiego biznesmena. Wszyscy mają świadomość, że mechanizm praworządnościowy został stworzy po to, żeby ukarać Polskę i Węgry, bo nie zadziałała procedura artykułu 7 Traktatu UE (przyp. bo nie ma większości w Radzie UE, żeby zrobić kolejny krok, ani nie będzie jednomyślności dla sankcji) - wyjaśnił. Są inne kraje poza Polską i Węgrami, które nie bardzo ufają KE - powiedział dziennikarce RMF FM unijny dyplomata.

Większe zrozumienie stanowiska Polski sprzyja możliwości zawarcie kompromisu. Do tego potrzebny jest jednak pragmatyzm. Niektórych niepokoi, że ostatnio stanowiska po przeciwnych stronach (z jednej strony PE, a z drugiej umocnienie tandemu Morawiecki-Orban) stają się coraz bardziej ideologiczne, co coraz bardziej zawęża pole do kompromisu. Inni twierdzą jednak, że wciąż jest on możliwy. Sądzę, że dojdzie do porozumienia najdalej na szczycie 10-11 grudnia - powiedział naszej dziennikarce wysoki rangą dyplomata UE. Jego zdaniem wczorajsze porozumienie premierów Morawieckiego z Orbanem to jedynie "podbijanie ceny" w negocjacjach. Dyplomaci w Brukseli nie wierzą w solidność tego tandemu, bo już w przeszłości Węgry zdradzały swojego partnera. Polska jest w dodatku bardziej uzależniona od unijnych funduszy - powiedział dyplomata sugerując, że z premierem Mateuszem Morawieckiem łatwiej będzie się w końcu porozumieć ze względu na obiecane Polsce miliardy euro.

Wciąż jest możliwe doprecyzowanie mechanizmu praworządnościowego, by wyjść naprzeciw Polsce i Węgrom. W Brukseli krążą różne projekty tekstów takich wyjaśnień, doprecyzowań i korekt. Nad poszukiwaniem kompromisu pracują polscy i unijni dyplomaci. Jeżeli rzeczywiście umieściłoby się w tekście centralną rolę TSUE, żeby ocenić czy kryteria są stosowane w sposób naprawdę obiektywny, to sądzę, że możliwy będzie kompromis - powiedział RMF FM, Karel Lanoo, dyrektor prestiżowego brukselskiego Center for European Policy Studies. O roli TSUE mówiła 25 listopada szefowa KE Ursula von der Leyen. Przyznaję, że racje mają Polska i Węgry, że stosowane przez KE kryteria były często bardzo stronnicze - powiedział Lanoo. Rozumiem więc oba kraje, że chcą zapewnień, że KE nie będzie stosować kryteriów politycznych - podkreśla. Lanoo twierdzi, że KE Ursuli von der Leyen jest zbyt upolityczniona i zbyt "na pasku EPL-u". W Brukseli jest coraz większe przekonanie, że KE, która tak bardzo atakowała Polskę w ostatnich latach, powinna teraz upewnić Warszawę, że kryteria będą obiektywne: powinna je wymienić i zagwarantować, że będą one stosowane do wszystkich.

Innym rozważnym rozwiązaniem jest węgierska propozycja, by zakończyć procedury art. 7, czyli przejść do głosowania w Radzie UE, które wykazałoby, że nie ma poparcie dla dalszych kroków wobec Polski i Węgier. Zakończenie procedury oba kraje mogłyby wówczas "sprzedać" u siebie jako dowód, że nie ma u nich problemów z praworządnością. Niektórym państwom UE byłoby na rękę zakończenie tej ciągnącej się od dawna, lecz niemającej perspektyw procedury.

Dyplomaci, z którymi rozmawiała dziennikarka RMF FM, mówią, ze jeszcze jest trochę czasu do szczytu UE w grudniu. Przyznają jednak, że jeżeli nie będzie żadnego ruchu ze strony Budapesztu i Warszawy, to rzeczywiście trzeba będzie od stycznia położyć na stół propozycję Funduszu Odbudowy w związku z pandemią bez Polski i Węgier. Opcja ta wciąż jednak funkcjonuje jako "starszak" - musiałoby dojść do takiego przesilenia, że najważniejsi gracze powiedzą: "kończymy tę zabawę". Na razie jednak piłka jest w grze.