Prezydent Joe Biden rozmawiał z przewodniczącym Chińskiej Republiki Ludowej Xi Jinpingiem. Współpraca tych dwóch państw na poziomie ekonomicznym jest niezbędna dla obu stron. Jednocześnie przebiega w atmosferze dużej ostrożności, rywalizacji i braku zaufania. Jak oceniać takie spotkania, czy doszło do jakiś przełomowych deklaracji - o tym z doktorem habilitowanym Tomaszem Płudowskim z Akademii Ekonomiczno-Humanistycznej rozmawiał na antenie internetowego Radia RMF24 Michał Zieliński.
USA i Chiny to dwa kraje, które osiągnęły dominującą pozycję na świecie. Ich gospodarki odpowiadają za 40 proc. całego światowego PKB. Po rozmowach prezydenta Joe Bidena z przewodniczącym Chińskiej Republiki Ludowej Xi Jinpingiem ogłoszono sukces. Spodziewano się dwóch konkretów. Przede wszystkim przywrócenia komunikacji między armiami obu krajów i stworzenia rozwiązania w sprawie fentanylu, który jest wytwarzany z chińskich składników i masowo narkotyzuje mieszkańców amerykańskich miast. W rezultacie rozmów na szczycie udało się osiągnąć jeszcze więcej. Pojawiły się ustalenia dotyczące wspólnej dbałości o właściwy rozwój sztucznej inteligencji, a także ogłoszono, że utworzona zostanie gorąca linia między prezydentami, by mogli do siebie dzwonić w razie potrzeby.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Oczekiwania nie były zbyt duże. Bardziej chodziło o to, żeby utrzymać kanały komunikacji i przywrócić w niektórych przypadkach kanały wojskowe. Kiedyś działały oczywiście. Chiny otworzyły się na Stany Zjednoczone w czasach Kissingera i Nixona, a więc w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Od tego czasu te kontakty były częstsze. Te kraje są na siebie skazane właściwie, a jednocześnie ze sobą konkurują. Stąd bierze się wiele problemów. Trudno jest jednak przypuszczać, żeby ta współpraca została całkowicie zawieszona, dlatego że skończyłoby się to kłopotami i reperkusjami dla całego świata - mówi dr habilitowany Tomasz Płudowski z Akademii Ekonomiczno - Humanistycznej.
Zdaniem eksperta, gdyby współpraca gospodarcza została zakłócona, cała światowa gospodarka zostałaby spowolniona. USA i Chiny muszą współpracować, mimo wyraźnych różnic politycznych i kulturowych w podejściu do gospodarki.
Kultura amerykańska jest bardziej nastawiona na to, co teraz, na szybkie efekty, na szybki wzrost. Natomiast Chińczycy są bardziej cierpliwi. To jest zupełnie inna kultura. Myślą w perspektywie znacznie dłuższej i są też bardziej dyplomatyczni. Mniej mówią i częściej trzeba czytać pomiędzy wierszami - ocenia dr habilitowany Tomasz Płudowski.
Xi Jinping mówił przed rozmowami, że planeta Ziemia jest dostatecznie duża, żeby pomieścić oba mocarstwa i ich ambicje. Natomiast po rozmowach podkreślał, że Chiny nie myślą o konfrontacji i nie zamierzają iść drogą kolonializmu. Żadnego państwa trzeciego nie zmuszają w żadnym razie do przyjmowania jakiejkolwiek ideologii. Mimo to, jak oceniał ekspert w Radiu RMF24, trudno nie traktować ich jako wyzwanie i konkurencję.
To jest ogromna współpraca. Ona jest warta chyba 700 miliardów dolarów rocznie i 99 proc. Tej współpracy nie ma nic wspólnego z kontrolą eksportu. Te kraje są kompatybilne. Oba są właściwie od siebie jakoś zależne gospodarczo. Stany są zadłużone w Chinach, Chiny polegają na amerykańskiej technologii. Firmy takie jak Intel czerpią lwią część zysków z rynku chińskiego. Chiny dominują na przykład na rynku paneli słonecznych na świecie czy rafinacji niklu potrzebnego do akumulatorów elektrycznych. Więc tam wszystko technologie, które są związane z przyszłością, z kierunkiem, w którym świat idzie. Obie strony rzeczywiście siebie potrzebują i Stany Zjednoczone potrzebują także Chin. Amerykańskie produkty polegają w dużym stopniu na częściach produkowanych w Chinach - ocenia Płudowski.
Jako przykład ekspert podaje firmę Apple. Od jakiegoś czasu przeniosła ona część swojej produkcji do Indii i Wietnamu, ale części składowe produktów jakoby powstających w tych krajach pochodzą z Chin.
Chińczycy na pewno inaczej podbijają świat. To nie jest prawda, że Chińczycy nie podbijają świata, że nie uzależniają od siebie, tylko robią to inaczej niż Amerykanie. W dużym stopniu nie sprzedają swojej ideologii. Dlatego, że ona jest nieatrakcyjna. Język jest zbyt trudny, zbyt dużo znaków. Koreańska kultura jest popularna na świecie, chińska niespecjalnie. Być może to się kiedyś zmieni. Natomiast Chiny podbijają i uzależniają od siebie nowe regiony świata w sposób ekonomiczny. I rzeczywiście idą w rejony, które Amerykanie zaniedbują, czyli np. Afryka - dostrzega amerykanista.
Komisja w amerykańskim Kongresie zaproponowała nowe regulacje, by wielkie firmy, takie jak Apple czy Tesla, ujawniały dane o swoich chińskich interesach. Niedawno też pojawiły się wyniki sondażu, według którego 40 proc. amerykańskich firm rozważa zmiany planów inwestycyjnych, by nie lokować ich w Chinach. Zdaniem amerykanisty nie będzie to oczywiście całkowita rezygnacja ze współpracy.