Święta góra Aborygenów Uluru, znana dawniej jako Ayers Rock, będzie od jutra zamknięta dla turystów. Od lat zabiegali o to sami Aborygeni. Dziś na szczyt weszli ostatni zwiedzający. Tworzyły się kolejki.
Wspinaczka na liczącą 348 metrów formację skalną Uluru dla wielu turystów była jednym z obowiązkowych punktów pobytu w Australii. Góra znajduje się koło miasta Alice Springs, na Terytorium Północnym.
Miejscowi Aborygeni, z plemienia Anangu, właściciele miejsca, dla których od dziesiątek tysięcy lat jest ono święte, zdecydowali się na wprowadzenie zakazu wejścia na wzgórze. Ich zdaniem ma ono "nadzwyczajne znaczenie i nie jest placem zabaw czy parkiem tematycznym". To nasz dom. Prosimy, nie wspinaj się po nim - widnieje napis u stóp góry.
Turyści nadal będą mogli odwiedzać otaczający górę park narodowy Uluru-Kata Tjuta, w którym można podziwiać dziedzictwo rdzennej kultury Australii. Cały obiekt wpisany jest na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Według oficjalnych danych w ciągu roku (licząc od czerwca 2018 do czerwca roku bieżącego) miejsce odwiedziło ponad 395 tys. ludzi, czyli o 20 proc. więcej niż rok wcześniej. Agencja AFP podkreśla jednak, że tylko 13 proc. turystów wspięło się na Uluru.
Datę zamknięcia góry dla turystów ogłoszono przed dwoma laty. Już wówczas wspinało się na nią mniej niż 20 proc. odwiedzających park.
Na sobotę - dzień początku obowiązywania zakazu - przypada 34. rocznica odzyskania kontroli przez Aborygenów nad rejonem Uluru i otaczającym górę parkiem narodowym.
Podczas wejścia na wzgórze zginęło kilkadziesiąt osób w wyniku upadków lub odwodnienia. Latem temperatura często przekracza tam 40 stopni Celsjusza.