Tygrysy z Polski dotarły do azylu w Hiszpanii. Czują się dobrze - poinformowało stowarzyszenie Adwokaci Zwierząt - AAP. Pięć tygrysów opuściło poznańskie zoo w nocy z soboty na niedzielę. Stan dwóch pozostałych kotów nie pozwolił na wysłanie ich w tak długą podróż.
"Po zasłużonym nocnym odpoczynku, poprzedzającym całodzienną podróż, tygrysy rano wróciły na drogę. Zwierzęta odpoczęły i są spokojne. Oczekujemy, że dotrą do nas dziś po południu" - podawał w ciągu dnia na swoje stronie internetowej azyl APP Primadomus w hiszpańskiej Villenie. Ten azyl należy do mającego siedzibę w Holandii stowarzyszenia Adwokaci Zwierząt - AAP.
"Właśnie rozładowujemy transport. Tygrysy są nieco nerwowe, ale to normalne po tak długiej podróży. Poza tym są w nowym miejscu. Jeden ze zwierzaków już się rozejrzał po pomieszczeniu i położył, żeby odpocząć" - relacjonuje Berta Alzaga, wolontariuszka w azylu w Villenie.
Pięć tygrysów uratowanych z transportu, który pod koniec października utknął na granicy Polski z Białorusią, wyruszyło w sobotę wieczorem z poznańskiego zoo do azylu w Hiszpanii. Są to: Softi, Samson, Toph, Merida i Aqua.
Podczas kilkudziesięciogodzinnej podróży miały kilka postojów. Zwierzęta pokonały ponad 2 tys. kilometrów. W drodze były karmione.
De Haan wyraził zadowolenie ze współpracy ze stroną polską, a sam transport do Hiszpanii nazwał "mało kłopotliwym", wskazując jednocześnie na poświęcenie dwóch członków AAP, którzy przewieźli tygrysy do ośrodka Primadomus.
"Podróż przebiegała spokojnie. Nasz kierowca zmieniał się za kierownicą z weterynarzem, aby nie przedłużać transportu. Regularnie, co dwie godziny zatrzymywali się oni na krótkie postoje, aby nakarmić i napoić tygrysy" - powiedział Peter de Haan.
Przedstawiciel Adwokatów Zwierząt wyjaśnił, że w okolicach francuskiego miasta Bajonna, konieczny był dłuższy postój w niedzielę na odpoczynek dla kierowców. "Skorzystały na nim również tygrysy, które miały wreszcie dłuższy okres bez hałasu" - dodał.
De Haan zapewnił, że transport zwierząt odbywał się w bardzo dobrych warunkach, w pojeździe wyposażonym w pomieszczenie z możliwością kontrolowania temperatury i wystarczającą przestrzenią, aby zwierzęta mogły zmieniać swoją pozycję w klatkach.
"Do naszego ośrodka tygrysy dotarły krótko przed 15. Ich wyładunek nie był skomplikowanym zabiegiem i nie wymagał uśpienia zwierząt. Cały proces trwał około pół godziny" - poinformował holenderski aktywista.
Przedstawiciel stowarzyszenia AAP zapowiedział, że przez pierwsze tygodnie tygrysy nie będą mogły korzystać z wolnej przestrzeni azylu Primadomus. Wskazał, że będą one musiały przejść "rutynową", trwającą miesiąc, kwarantannę, pozostając w budynku. "To duże pomieszczenie, w którym zwierzęta będą miały wystarczającą swobodę" - dodał.
Peter de Haan z kierownictwa stowarzyszenia Adwokaci Zwierząt (AAP) zaznaczył, że azyl nie zamierza przyjmować czterech kolejnych tygrysów, które zostały w Polsce.
De Haan wyjaśnił, że dwa będące w zoo w Poznaniu tygrysy oraz dwa inne zwierzęta przebywające w ogrodzie zoologicznym w Człuchowie nie nadawały się do transportu do azylu w Villena, na południowym wschodzie Hiszpanii. Dodał, że muszą one być pod stałą opieką weterynarzy.
Transport tygrysów aktywista nazwał "ekscytującą przygodą". Zaznaczył, że to jedna z wielu operacji, które podejmowało już to holenderskie stowarzyszenie w ciągu ostatnich 50 lat w różnych częściach świata.
"Każda taka operacja jest wyjątkowa i wymaga zapewnienia określonych warunków do transportu. W zeszłym roku na przykład organizowaliśmy podróż lwów z Hiszpanii do Wielkiej Brytanii" - powiedział holenderski aktywista.
Dzień przez wyjazdem tygrysów z Polski, zoo w Poznaniu było zamknięta dla odwiedzających. Sama procedura załadowania zwierząt trwała kilkanaście godzin. Każdy z tygrysów musiał zostać "przyśpiony" przez lekarza weterynarii, następnie przeniesiony do klatki. Przed wyjazdem wszystkie tygrysy musiały być już całkowicie wybudzone.
Cała operacja odbywała się w asyście pracowników stowarzyszenia Adwokaci Zwierząt i - ze względów bezpieczeństwa - antyterrorystów.
Pod koniec października, transport dziesięciu tygrysów został zatrzymany na polsko-białoruskim przejściu granicznym. Ze względu na brak dokumentów uprawniających do przewozu zwierząt poza Unią Europejską.
Zwierzęta jechały z Włoch do Dagestanu. Jeden z tygrysów padł. Pozostałych dziewięć trafiło do polskich ogrodów zoologicznych: siedem do zoo w Poznaniu, dwa do Człuchowa.
W związku z fatalnymi warunkami, w jakich przewożone były do Dagestanu tygrysy, polska prokuratura postawiła zarzuty dwóm włoskim kierowcom oraz trzeciej osobie, współodpowiedzialnemu za transport obywatelowi Rosji.
Zarzut niedopełnienia obowiązków śledczy przedstawili zaś granicznemu lekarzowi weterynarii w Koroszczynie Jarosławowi N. Uważają, że zaniechał sprawdzenia stanu zdrowia i nie zadbał o poprawienie warunków tygrysów, które utknęły na tym terminalu granicznym.
Prokurator uznał, że Jarosław N. miał wiarygodne informacje o długotrwałym transporcie tygrysów, braku lub wadliwości dokumentacji dotyczącej zwierząt, pogarszającym się stanie ich zdrowia i zakończonych niepowodzeniem próbach przewiezienia ich przez granicę na Białoruś. Zdaniem prokuratora, weterynarz nie podjął w tej sytuacji działań, do których był prawnie zobowiązany jako funkcjonariusz publiczny, graniczny lekarz weterynarii.
W obronie lekarza stanęły Krajowa Rada Lekarsko-Weterynaryjna i Ogólnopolski Związek Zawodowy Pracowników Inspekcji Weterynaryjnej, które we wspólnym oświadczeniu zwróciły uwagę, że to nikt inny jak Jarosław N. rozpoczął walkę o przeżycie zwierząt. Jak zaznaczono, weterynarz wyszedł poza swoje obowiązki służbowe i zaalarmował wiele instytucji i ogrodów zoologicznych o potrzebie udzielenia zwierzętom niezbędnej pomocy.