Miniona noc była trzecią z rzędu nocą zamieszek wywołanych przez młodzież na imigranckich przedmieściach Sztokholmu. Sprawcy podpalili kilkadziesiąt samochodów, obrzucili kamieniami wagony metra oraz budynki szkół. Policja zatrzymała 8 osób.
Pretekstem do zajść było zastrzelenie 13 maja przez policję 69-latka w Husby na zachodnich przedmieściach Sztokholmu.
Zamieszki szybko rozprzestrzeniły się na inne imigranckie dzielnice Skaerholmen, Fittja oraz Norsborg, położone na południe od centrum stolicy Szwecji. Na tych przedmieściach mieszka również wielu imigrantów z Polski, w Fittja działa polska parafia.
Według ekspertów wydarzenia mają związek z wysokim bezrobociem wśród młodzieży w tych dzielnicach. W Husby, gdzie w niedzielę wybuchły zamieszki, aż 20 proc. nastolatków nie pracuje ani się nie uczy.
Niespokojne noce na przedmieściach Sztokholmu wywołały w Szwecji debatę na temat integracji. Przeciwna imigrantom nacjonalistyczna partia Szwedzcy Demokraci, która od 2010 roku zasiada w szwedzkim parlamencie, wykorzystała zajścia do krytyki idei społeczeństwa wielokulturowego. Lider opozycyjnej Partii Socjaldemokratycznej Stefan Loefven stwierdził, że zajścia wiążą się z rosnącym w Szwecji rozwarstwieniem społeczeństwa.
"To jest rodzaj reakcji, gdy nie ma równości między ludźmi" - tak opisał zamieszki szwedzkim mediom Rami al-Khamisi z organizacji Megafonen, która stoi za protestem przeciwko zastrzeleniu przez policję 69-latka w Husby. Megafonen twierdzi, że policja była wobec jej członków wyjątkowo brutalna; użyła wobec nich pałek i szczuła ich psami.
Premier Szwecji Fredrik Reinfeldt powiedział we wtorek, że "nie można wykluczyć kolejnych zamieszek". Według niego kluczem do uzdrowienia sytuacji w dłuższej perspektywie jest wzrost nakładów na edukację.