Prezydent USA powiedział w wywiadzie dla kanału Fox News, że gdyby nie on, to "Hongkong byłby zmiażdżony w 14 minut" przez chińskie wojska. Te - jak dodaje Donald Trump - nie wkraczają, ponieważ poprosił o to prezydenta Chin Xi Jinpinga - relacjonuje Reuters.
On ma milion żołnierzy stojących pod Hongkongiem, którzy nie wkraczają tylko dlatego, że powiedziałem mu: proszę nie rób tego, bo zrobisz wielki błąd, będzie to miało niezwykle negatywny wpływ na porozumienie handlowe, a on chce zawrzeć porozumienie handlowe - powiedział prezydent, odnosząc się do Xi.
Trump został zapytany o to, co ma zamiar zrobić w związku z pewnymi apelami, by zawetował projekt ustawy Kongresu wspierającej demonstrantów w Hongkongu, która bardzo zirytowała Pekin. Prezydent nie udzielił jasnej odpowiedzi - pisze Reuters.
Musimy stanąć po stronie Hongkongu, ale ja również staję po stronie prezydenta Xi. To mój przyjaciel. To niewiarygodny facet - powiedział Trump.
Ale chciałbym, żeby się im udało. (...) Ale jestem po stronie Hongkongu, po stronie wolności, po stronie tych wszystkich rzeczy, które chcemy zrobić. Ale jesteśmy też w trakcie zawierania największego dealu w historii i gdybyśmy mogli tego dokonać, byłoby wspaniale. (...) Gdyby nie ja, tysiące ludzie byłoby zabitych w Hongkongu właśnie teraz i nie byłoby żadnych zamieszek, byłoby państwo policyjne - kontynuował prezydent.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Hongkong: Kilkaset osób uwięzionych na kampusie politechniki
W środę Kongres USA zaaprobował projekt ustawy, która wiązałaby specjalny status, jaki w amerykańskim prawie ma Hongkong, z zakresem jego autonomii wobec Chin; politycy odpowiedzialni za łamanie praw człowieka mogliby zostać na mocy tej ustawy obłożeni sankcjami. Prezydent ma 10 dni - nie licząc niedzieli - na podpisanie tej legislacji.
W sobotę na ulicach Hongkongu po raz pierwszy od czerwca, gdy w regionie rozpoczęła się fala antyrządowych protestów, pojawili się stacjonujący tam żołnierze chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej - pomagali w usuwaniu barykad z ulic.
Pierwotną przyczyną trwających protestów był kontrowersyjny projekt nowelizacji prawa, który miał umożliwić ekstradycję podejrzanych do Chin kontynentalnych. Teraz demonstranci domagają się między innymi demokratycznych wyborów władz regionu i niezależnego śledztwa w sprawie działań policji. Hongkoński rząd, popierany przez władze w Pekinie, wykluczył jednak ustępstwa.
Wielu mieszkańców Hongkongu uważa, że Pekin stopniowo ogranicza autonomię ich regionu. Chińskie władze deklarują tymczasem poszanowanie dla zasady "jeden kraj, dwa systemy", która przyznaje Hongkongowi szeroki zakres autonomii co najmniej do 2047 roku. Według Pekinu do eskalacji protestów w regionie przyczyniły się ingerencje "obcych sił", szczególnie Stanów Zjednoczonych.