W Odessie trwa mobilizacja przed spodziewanymi prowokacjami. Rok temu w wyniku starć z prorosyjskimi demonstrantami zapalił się budynek związków zawodowych. Zginęło wówczas 48 osób.
Do Odessy ściągnięto 3 tysiące milicjantów, żołnierzy Gwardii Narodowej, a także oddział specjalny Alfa.
Każdy, kto pojawi się z rosyjską symboliką albo z zasłoniętą twarzą zostanie zatrzymany. Władze zorganizowały nawet pokaz oddziałów i sprzętu, który został ściągnięty do miasta.
Ta demonstracja siły jest dla tych, którzy chcą zdestabilizować sytuację. W Odessie będzie jeden milicjant na każdym metrze kwadratowym - mówi jeden z policjantów.
Reakcja będzie ostra i natychmiastowa, potem będziemy sprawdzać, czy zatrzymania były legalne...sił i środków mamy wystarczająco, będzie porządek - zapowiada kolejny.
Równocześnie - wedle zapowiedzi - krewni ofiar mają mieć możliwość złożenia kwiatów na miejscu tragedii.
Do ubiegłorocznych starć w Odessie doszło, gdy kilkuset prorosyjskich demonstrantów, uzbrojonych w pałki i broń palną, zaatakowało idący przez centrum miasta pochód złożony z ok. 1500 zwolenników władz w Kijowie. Dominowali wśród nich kibice klubów piłkarskich z Odessy i Charkowa.
W czasie walk rzucano płytami chodnikowymi, koktajlami Mołotowa i ładunkami wybuchowymi. Kibice spalili miasteczko namiotowe zwolenników separatyzmu na Kulikowym Polu, a następnie ruszyli na siedzibę związków zawodowych, w którym znajdował się sztab ruchów prorosyjskich. Budynek podpalono. Zatrzymano ponad 140 uczestników zamieszek, głównie spośród separatystów.
Według Służby Bezpieczeństwa Ukrainy starcia, w których uczestniczyły "nielegalne ugrupowania zbrojne" z Naddniestrza, koordynowane były przez grupy dywersyjne z Federacji Rosyjskiej. Moskwa odpowiedzialnością za rozlew krwi obarczyła władze w Kijowie i Zachód.
(abs)