Szefowa szkockiego rządu i liderka proniepodległościowej Szkockiej Partii Niepodległościowej (SNP) Nicola Sturgeon ogłosiła w środę decyzję o rezygnacji z obu tych stanowisk. Pozostanie na nich do czasu wyboru swojego następcy.

REKLAMA

Od pierwszej chwili w tej pracy uważałam, że częścią dobrego służenia będzie wiedzieć, niemal instynktownie, kiedy czas jest odpowiedni, aby zrobić miejsce dla kogoś innego. I kiedy ten czas nadejdzie, mieć odwagę, aby to zrobić, nawet jeśli wielu w całym kraju i w mojej partii może czuć, że to zbyt wcześnie. W mojej głowie i w moim sercu wiem, że czas jest teraz. Że jest to właściwe dla mnie, dla mojej partii i dla kraju. I dlatego dziś ogłaszam swój zamiar ustąpienia z funkcji pierwszej minister i liderki mojej partii - oświadczyła Sturgeon podczas nieoczekiwanie zwołanej konferencji prasowej.

Wyjaśniła, że decyzja nie jest reakcją na bieżącą presję, ale jest efektem "głębszej i długoterminowej oceny" i przyznała, że zmagała się z tą myślą od kilku tygodni. Powiedziała, że były dwa pytania - czy pozostawanie w tej roli byłoby właściwe dla niej oraz czy byłoby właściwe dla kraju, jej partii i sprawy niepodległości - odpowiedź na oba pytania brzmi "nie". Sturgeon sprawuje urząd pierwszej minister, czyli szefowej szkockiego rządu, od ponad ośmiu lat, dłużej niż którykolwiek z jej poprzedników.

Wspomniana przez nią bieżąca presja to przede wszystkim sprawa forsowanego przez nią - i budzącego kontrowersje nawet w szeregach SNP - projektu ustawy o uznaniu płci, który zakłada, że do prawnej zmiany płci nie będzie potrzebna operacja ani nawet badania medyczne, lecz wystarczy deklaracja zainteresowanej osoby. Przyjęty pod koniec grudnia przez szkocki parlament projekt został później zablokowany przez brytyjski rząd, ale pod koniec stycznia pojawiła się głośna sprawa transseksualnego gwałciciela, który został umieszczony w kobiecym więzieniu, a dokładnie przed takimi nadużyciami ostrzegali przeciwnicy ustawy. Część działaczy SNP przyznaje, że te dwie połączone ze sobą sprawy zaszkodziły sprawie niepodległości Szkocji bardziej niż cokolwiek innego w ciągu prawie 16 lat rządów SNP.

Wprawdzie sama konferencja prasowa, na której Sturgeon zapowiedziała rezygnację, została zwołana niespodziewanie, ale pogłoski o tym, że rozważa ona taką decyzję krążyły już od kilku miesięcy, szczególnie po tym, jak jesienią zeszłego roku brytyjski Sąd Najwyższy orzekł, że władze szkockie nie mają kompetencji, by rozpisać nowe referendum niepodległościowe bez zgody rządu w Londynie. To postawiło Sturgeon w trudnej sytuacji, zwłaszcza, że już wcześniej wyznaczyła datę takiego referendum na październik tego roku.

Sturgeon jest posłanką do szkockiego parlamentu od jego powołania w 1999 r., stanowiska liderki SNP i szefowej rządu przejęła od Alexa Salmonda w listopadzie 2014 r., kilka tygodni po przegranym przez zwolenników niepodległości referendum. Pod jej kierownictwem SNP, domagając się prawa do przeprowadzenia kolejnego referendum, wygrała wszystkie wybory, w których uczestniczyła, ale zdaniem jej krytyków zbyt wiele uwagi poświęcała sprawie niepodległości, zaniedbując bardziej przyziemne, ale istotne sprawy dla wyborców, jak krytyczna kondycja publicznej służby zdrowia i szkolnictwa, czy rosnące - i znacznie większe niż w pozostałej części Zjednoczonego Królestwa - wskaźniki zgonów związanych z używaniem narkotyków.

Sturgeon wyjaśniła, że decyzję o tym, jak i kiedy wyłoniony zostanie jej następca podejmie kierownictwo partii, nie wskazała też, kogo widzi w tej roli. Zapowiedziała również, że nie zamierza wycofywać się z polityki i pozostanie posłanką przynajmniej do końca obecnej kadencji, czyli najprawdopodobniej do maja 2026 r.