Nicolas Sarkozy rozpoczyna nowa karierę, tym razem jako wykładowca. Nadsekwańskie media donoszą, że były prezydent Francji postanowił zrobić fortunę uczestnicząc jako mówca - podobnie jak Bill Clinton czy Tony Blair - w międzynarodowych konferencjach. Sarkozy chce uczyć światową finansjerę, jak wyjść z kryzysu ekonomicznego.
Według bliskiego otoczenia Sarkozy'ego, były prezydent Francji zaplanował już kilkanaście odczytów. Pierwszą, bardzo lukratywną propozycję dostał od amerykańskiego banku Morgan Stanley - za 45-minutowy odczyt ma dostać blisko ćwierć miliona euro. To ponad dwa razy więcej niż się spodziewał. Tak przynajmniej twierdzą nadsekwańskie media, które obliczyły, że każda minuta przemówienia francuskiego polityka będzie kosztowała amerykański bank prawie 6000 euro. Paryscy komentatorzy ironizują, że były prezydent, który pozostawił Francję na skraju bankructwa, będzie raczej uczyć finansjerę, jak zarabiać na kryzysie, a nie jak z nim walczyć. Według przecieków do mediów, Sarkozy powiedział przyjacielowi, że teraz "chce zarobić dużą kasę".
Komentatorzy podkreślają, że Sarkozy nie będzie musiał nawet wydawać astronomicznych zysków z "wykładów", żeby się utrzymać. I tak utrzymują go bowiem francuscy podatnicy - kosztuje to ich ponad trzy miliony euro rocznie. Były prezydent zażyczył sobie m.in. by chroniło go przez całą dobę 10 oficerów policji.
Nad bezpieczeństwem każdego byłego prezydenta Francji czuwa zazwyczaj dwóch policjantów. Sarkozy oświadczył jednak, że otrzymywał pogróżki, a wiec musi mieć pięć razy większą ochronę. Z kas państwowych opłacane jest także jego nowe biuro o powierzchni ponad 300 metrów kwadratowych, położone w najbardziej eleganckiej, VIII dzielnicy Paryża oraz siedmiu etatowych współpracowników. Do tego, jako były szef państwa, a więc również automatycznie członek francuskiej Rady Konstytucyjnej, która bada zgodność nowych dyspozycji prawnych z ustawą zasadniczą, Sarkozy dostaje 18 tysięcy euro miesięcznie. Może również darmowo i do woli podróżować samolotami Air France w klasie biznesowej i francuskimi ekspresami TGV.
W czasie kampanii przed tegorocznymi wyborami prezydenckimi wybuchła afera wokół fikcyjnej pożyczki, dzięki której Nicolas Sarkozy miał kupić luksusowy apartament pod Paryżem. Ówczesny prezydent zapewniał, że 16 lat temu - jako poseł - dostał kredyt od Zgromadzenia Narodowego w wysokości około 3 mln franków, czyli ok. pół miliona euro. Jednak francuskie media twierdzą, że w dokumentach parlamentu nie ma śladów pożyczki. Nie ma ich także w akcie kupna apartamentu, choć tego wymaga prawo. Jeżeli kredytu rzeczywiście nie było, to nie wiadomo, skąd Sarkozy wziął wtedy pieniądze na zakup 216-metrowego luksusowego dwupiętrowego apartamentu na wyspie L'Ille de Jatte na Sekwanie - podległej administracyjnie władzom bogatego podparyskiego miasteczka Neuilly-sur-Seine, którego obecny szef państwa był kiedyś merem. Apartament kosztował ok. 6 mln franków, czyli około 1 mln euro. Połowę tej sumy pokryły oszczędności Sarkozy'ego i pożyczka bankowa. Pytany o pochodzenie reszty pieniędzy, Sarkozy odmawia na razie odpowiedzi.
Już w czasie kampanii przed wyborami prezydenckimi w 2007 roku wybuchła wokół wspomnianego apartamentu prezydenta Francji inna afera. Media twierdziły, że deweloper przeprowadził w nim na polecenie Sarkozy'ego darmowe modyfikacje architektoniczne. W zamian miał kupić w Neuilly-sur-Seine tereny, płacąc za nie trzy razy mniej niż powinien. Dochodzenie zostało jednak umorzone przez prokuratora Philippe'a Courroye'a - prywatnie przyjaciela Sarkozy'ego. Ten sam prokurator zamieszany jest w aferę nielegalnego monitorowania billingów telefonów komórkowych dziennikarzy śledczych, którzy "za bardzo" interesowali się osobą Nicolasa Sarkozy'ego, w tym finansowaniem jego kampanii wyborczej sprzed pięciu lat.
Francuski prezydent musiał sobie radzić nie tylko z aferami wokół własnej osoby. Zmartwień przysparzała mu także jego rodzina. Na początku roku zrobiło się głośno o tzw. Carla Gate. Nadsekwańskie media podały, że założona przez pierwszą damę Francji charytatywna fundacja zapłaciła blisko 150 tysięcy euro przyjacielowi Bruni za utworzenie prostej strony internetowej z tekstem i kilkoma zdjęciami. Według specjalistów, strona internetowa poświęcona walce z AIDS, stworzona przy użyciu darmowych programów komputerowych, powinna kosztować 20 razy mniej. Nie było jednak żadnego przetargu - żona prezydenta Francji wypełniła po prostu portfel jednego ze swoich przyjaciół.
O ból głowy mógł przyprawić Sarkozy'ego także jego najmłodszy syn. 15-letni Louis Sarkozy obrzucił pomidorami policjantkę, strzegącą Pałacu Elizejskiego. Dwa pomidory rozprysnęły się na twarzy kobiety. Z pozoru błaha, ale nagłośniona przez media afera wywołała burzę polemik we Francji. Oliwy do ognia dolały doniesienia, że pechowa funkcjonariuszka padła ofiarą ostrych represji politycznych. Została wezwana przez paryskiego prefekta policji, który zakazał jej jakichkolwiek wypowiedzi i działań szkodzących kampanii Nicolasa Sarkozy'ego przed zbliżającymi się wyborami prezydenckimi.
Francuskiemu prezydentowi nie przysporzyła popularności także afera wokół jego najstarszego syna, Pierre'a Sarkozy'ego. 27-latek, który usiłuje zrobić karierę producenta muzycznego i DJ-a, dzięki wsparciu ojca dostał subwencję w wysokości kilkunastu tysięcy euro na promowanie swoich kolegów z grup rapowych. Kolejny skandal wybuchł na początku tego roku. Pierre Sarkozy, który według nadsekwańskich mediów prowadzi życie bogatego dandysa, został ewakuowany z ukraińskiej Odessy wysłanym przez tatę samolotem prezydenckim, na którego pokładzie znajdowali się lekarze. Według oficjalnej wersji, prezydencki syn zasłabł w znanym nocnym klubie "Czajkowski" z powodu zatrucia pokarmowego. Natomiast według cytowanych przez media świadków, wypił po prostu za dużo alkoholu i "urwał mu się film". Za lot prezydenckiego samolotu z Paryża do Odessy i z powrotem zapłacili francuscy podatnicy.