Deputowany partii Putina "Jednej Rosji" oskarża polskie media i polityków o spekulacje w sprawie katastrofy w Smoleńsku. Chodzi o doniesienia "Rzeczpospolitej", która podała, że polscy prokuratorzy i biegli, którzy badali ostatnio wrak tupolewa, odkryli na nim ślady materiałów wybuchowych. Jak pisze dziennik "Izwiestia", deputowany żąda zdecydowanych działań od Komitetu Śledczego, Prokuratury Generalnej oraz rosyjskiej dyplomacji.
Chce oficjalnych przeprosin i wysłania Polsce - przez MSZ - noty z żądaniem "wpłynięcia na pracowników, którzy rozpowszechniają taką kłamliwą informację". Deputowany już wysłał pisma do prokuratury i Komitetu Śledczego, żądając - jeżeli to konieczne - podjęcia prokuratorskich kroków.
Jego zdaniem takie "informacyjne wrzutki", mogą mieć na celu podważenie autorytetu Prokuratury Generalnej i rosyjskich struktur, co może negatywnie wpłynąć na rosyjsko-polskie stosunki.
Gazeta "Komsomolskaja Prawda" przekonuje zaś, że ślady wybuchu byłyby zauważalne zaraz po katastrofie, gdy zbierano szczątki samolotu, a jak dodaje - takowych nie było.
Dziennik cytuje eksperta, pilota oblatywacza Aleksandra Akimienkowa: "Nie wyobrażam sobie, jak można podłożyć bombę w samolocie prezydenta. Przecież na lotnisku skąd wylatywał specjalny samolot - pracuje nie byle kto, a tylko sprawdzeni ludzie. W rzeczywistości przyczyną katastrofy był błąd kapitana samolotu. On jednocześnie zniżał się wykorzystując we mgle GPS i wzrokiem szukał ziemi. W rezultacie zapomniał zmniejszyć prędkość zniżania. W momencie lądowania ona powinna wynosić 3 metry na sekundę, a realnie według danych ekspertyzy wynosiła 10-12 metrów na sekundę. Pilot przed zderzeniem z ziemią próbował ją zmniejszyć, ale nie dał rady. Jeżeli pod skrzydłem byłby materiał wybuchowy, to wybuch oderwałby skrzydło. Jednak skrzydło - jak wiadomo - złamało się, ponieważ samolot w czasie spadania uderzył w drzewa".
Wtorkowa "Rzeczpospolita" podała, że polscy prokuratorzy i biegli, którzy badali ostatnio wrak tupolewa, odkryli na nim ślady materiałów wybuchowych. Jak podał wczoraj dziennik, polscy prokuratorzy mieli wątpliwości co do rosyjskiej ekspertyzy pirotechnicznej. Nasi biegli odmówili podpisania ostatecznej opinii o przyczynach zgonu ofiar katastrofy bez dokładnego przebadania wraku. Dlatego do Smoleńska wraz z prokuratorami pojechali biegli pirotechnicy z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego oraz Centralnego Biura Śledczego, z nowoczesnym sprzętem. Według "Rz", urządzenia wykazały między innymi, że aż na 30 fotelach lotniczych znajdują się ślady trotylu oraz nitrogliceryny. Substancje miały być znalezione również na śródpłaciu samolotu, w miejscu łączenia kadłuba ze skrzydłem.
Także wczoraj po południu - po konferencji prasowej szefa Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie płk. Ireneusza Szeląga, który zdementował doniesienia "Rz" - gazeta oświadczyła, że się pomyliła, pisząc o trotylu i nitroglicerynie. To mogły być te składniki, ale nie musiały - oznajmiła, zaznaczając, że "jednak nie można wykluczyć materiałów wybuchowych".