Płoną dziesiątki hektarów tajgi w okolicach Bratska na Syberii. Miasto jest zasnute dymem, a ludzie boją się wychodzić z domów. Lokalne władze długo się tym nie przejmowały. Zaczęły działać dopiero po interwencji Moskwy. Do gaszenia ognia ruszyło półtora tysiąca strażaków i ratowników.
Niewielki Bratsk stał się sławny w całej Rosji, jako przykład absolutnej niekompetencji władz. Gdy sprawa dotarła do Moskwy, natychmiast zdymisjonowano szefa miejscowej administracji. Dymisję zapowiada również szef ministerstwa do spraw sytuacji nadzwyczajnych Siergiej Szojgu. Nie potraficie załatwić elementarnych spraw! Na stole chce mieć nazwiska, stopnie tych, którzy za ten burdel odpowiadają! - grzmiał Szojgu.
A mieszkańcy miasta - nie licząc już na pomoc - sami zaczęli tworzyć oddziały ochotników, którzy z łopatami próbują gasić pożary w tajdze. Nie mogłem pozostać z boku. Gdy miasto płonie, nie mogę siedzieć w domu - mówił korespondentowi RMF FM pewien wolontariusz.
Moskwa wydała już dyspozycję, że pożary do wieczora mają zostać ugaszone.