Wiceadmirał Robert Harward, b. wiceszef Centralnego Dowództwa USA, któremu prezydent USA Donald Trump zaoferował stanowisko doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego, odrzucił tę propozycję. Tak twierdzi "Financial Times", powołując się na źródła bliskie sprawie.

REKLAMA

Wiceadmirał Robert Harward napisał w komunikacie, że podjął taką decyzję z powodów osobistych.

Odkąd przeszedłem na emeryturę, mam możliwość zajęcia się sprawami finansowymi i rodzinnymi, co przy stanowisku (doradcy prezydenta - PAP) byłoby trudne - napisał Harward. Praca ta, aby wykonywać ją dobrze, wymaga zaangażowania 24 godziny na dobę i siedem dni w tygodniu, koncentracji oraz oddania. W tej chwili nie mogę wziąć na siebie takiego obowiązku - dodał.

CNN powołując się na anonimowych przedstawicieli Partii Republikańskiej podała, że Harward, odrzucił propozycję prezydenta, gdy okazało się, że nie będzie mógł utworzyć swojego zespołu w taki sposób, jakiego oczekiwał. CNN przytoczyła też opinię przyjaciela Harwarda, z której wynika, że zdaniem wiceadmirała sposób funkcjonowania Białego Domu jest "chaotyczny".

Prezydent Trump przedstawił swą propozycję Robertowi Harwardowi w środę, dwa dni po złożeniu rezygnacji ze stawiska doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego przez gen. Michaela Flynna.

W przeciwieństwie do innych stanowisk w gabinecie prezydenta nominacja na stanowisko doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego nie musi być zatwierdzona przez Senat.

Jak ocenia agencja Reutera, utrata doradcy ds. bezpieczeństwa niedługo po objęciu urzędu przez Trumpa jest kłopotliwa dla prezydenta, który uczynił z bezpieczeństwa narodowego jeden z najważniejszych priorytetów swoich rządów. Amerykańskie media podkreślały, że dlatego właśnie najpilniejszym zadaniem Trumpa było powołanie doradcy, któremu nie da się nic zarzucić.

Dymisja Flynna miała związek z jego kontaktami z rosyjskimi dyplomatami. Miał z nimi rozmawiać o możliwościach zniesienia amerykańskich sankcji wobec Rosji, czemu on sam stanowczo zaprzeczył 24 stycznia podczas przesłuchania przez Federalne Biuro Śledcze.

Jak podała wczoraj agencja Reutera - służby wywiadowcze USA są w posiadaniu nagrań rozmów Flynna z ambasadorem Rosji w Waszyngtonie Siergiejem Kislakiem, które toczyły się w grudniu, a zatem jeszcze za prezydentury Baracka Obamy i wynika z nich, że obaj rozmówcy dyskutowali właśnie o sankcjach.

Sprawa kontaktów Flynna z przedstawicielami służb dyplomatycznych Rosji stała się głośna po serii publikacji w "Washington Post". Dziennik podał, że pod koniec stycznia p.o. minister sprawiedliwości i prokurator generalnej Sally Yates poinformowała wysokiej rangi urzędników Rady Bezpieczeństwa Narodowego oraz radcę prawnego Białego Domu Donalda McGahna, że Flynn zataił przed najbliższym otoczeniem prezydenta Trumpa tematykę swoich rozmów z ambasadorem Rosji w Waszyngtonie.

We wtorek Biały Dom przyznał, że Trumpowi przekazano ponad dwa tygodnie temu, iż Flynn mijał się z prawdą, chociaż w piątek prezydent mówił dziennikarzom, że nie wiedział o medialnych doniesieniach w tej sprawie. Prezydent USA podkreślał również, że do rezygnacji Flynna przyczyniły się liczne "nielegalne przecieki z Białego Domu".

Po dymisji Flynna, który był doradcą Białego Domu ds. bezpieczeństwa najkrócej w historii, czyli przez trzy tygodnie i trzy dni, stanowisko p.o. doradcy Trump powierzył emerytowanemu generałowi piechoty Josephowi Keithowi Kelloggowi, który obecnie jest szefem personelu Rady Bezpieczeństwa Narodowego.


(mpw)