Turcy zagłosowali w referendum za zmianą systemu politycznego swego kraju z parlamentarnego na prezydencki - o takich nieoficjalnych wynikach niedzielnego plebiscytu poinformował szef tureckiej Najwyższej Komisji Wyborczej. Zgodnie z zaproponowanymi zmianami w konstytucji, głowa państwa ma skupić w swych rękach ogromną władzę. Prezydent Recep Tayyip Erdogan zapowiedział już "natychmiastową debatę" nad przywróceniem w kraju kary śmierci. Jego zwolennicy świętują, a część opozycji mówi o konieczności ponownego przeliczenia niektórych głosów. Pojawiają się również zarzuty związane z legalnością referendum - m.in. przez kontrowersyjną decyzję Najwyższej Komisji Wyborczej.
Według wcześniejszych nieoficjalnych informacji, frekwencja w referendum - w którym do głosowania uprawnionych było ponad 55 milionów ludzi - przekroczyła 86 procent.
Jak poinformował na wieczornej konferencji prasowej szef tureckiej komisji wyborczej Sadi Guven, do przeliczenia jest jeszcze około 600 tysięcy głosów, ale przewaga głosów na "tak" dla zmian w konstytucji wynosi w tej chwili 1,25 miliona.
Guven powtórzył również ogłoszoną już na kilka godzin przed zamknięciem lokali referendalnych kontrowersyjną decyzję: głosy oddane na nieostemplowanych kartach do głosowania Najwyższa Komisja Wyborcza uzna za ważne - chyba że zostanie udowodnione, że głos został sfałszowany. Decyzja w tej sprawie zapadła po tym, jak okazało się, że nie wszystkie wydane karty do głosowania miały pieczęć zabezpieczającą.
Jak komentował w rozmowie z dziennikarzami wiceszef głównego opozycyjnego ugrupowania, Partii Ludowo-Republikańskiej (CHP), Erdal Aksunger: Wiele nielegalnych działań jest obecnie podejmowanych na rzecz rządu, ale "nie" (dla zmian w konstytucji) w końcu zwycięży. Inny wiceszef CHP Bulent Tezcan stwierdził, że "Najwyższa Komisja Wyborcza zawiodła, pozwalając na oszustwa w referendum".
Odpowiadając na krytykę ze strony opozycji, szef tureckiej komisji wyborczej podkreślił, że decyzja o uznaniu głosów z nieostemplowanych kart zapadła przed wprowadzeniem wyników głosowania do systemu, a także, że przedstawiciele zarówno rządzącej AKP, jak i największych ugrupowań opozycyjnych byli obecni w niemal wszystkich lokalach referendalnych i podpisali protokoły.
Sadi Guven podal również, że oficjalnych wyników referendum należy spodziewać się za 11-12 dni.
Wieczorem na ulice Stambułu wyszli przeciwnicy wprowadzenia w Turcji systemu prezydenckiego. Mieszkańcy kilku dzielnic protestowali przeciwko zwycięstwu tej opcji, uderzając w garnki i patelnie, co jest tradycyjną miejscową formą demonstrowania sprzeciwu.
Jak podał Reuters, z nieoficjalnych danych wynika, że w trzech największych miastach Turcji: Stambule, Ankarze i Izmirze większość zdobyli w referendum przeciwnicy zmian w konstytucji.
Zgodnie z proponowanymi zmianami, prezydent ma być jednocześnie szefem państwa i rządu, będzie mógł sprawować władzę za pomocą dekretów i rozwiązywać parlament, będzie miał również większy wpływ na wymiar sprawiedliwości.
Wszystko to oznacza, że w rękach głowy państwa skupiona będzie niemal pełnia władzy. A wiele wskazuje na to, że w najbliższych latach będą to ręce Recepa Tayyipa Erdogana. Sprawowanie urzędu prezydenta nadal będzie wprawdzie ograniczone do dwóch kadencji, ale ich liczenie rozpocznie się na nowo od wyborów zaplanowanych na listopad 2019 roku. Teoretycznie więc, dzięki tym zmianom, Erdogan będzie mógł pozostać przy władzy do 2029 roku.
Przed tak znaczącym wzmocnieniem politycznej pozycji Erdogana ostrzegali jego przeciwnicy, którzy oskarżają go o autorytaryzm: zwłaszcza od czasu czystek przeprowadzonych po udaremnionej próbie puczu z lipca ubiegłego roku.
Władze w Ankarze przekonywały z kolei, że system prezydencki jest konieczny dla zapewnienia państwu stabilności wobec takich wyzwań jak niepewna sytuacja w sferze bezpieczeństwa, konflikt zbrojny w sąsiedniej Syrii, w który zaangażowane są tureckie wojska, i spowolnienie gospodarcze.
(e)