26 osób zginęło, a 24 zostały ranne w tragicznym wypadku polskiego autokaru, do którego doszło pod francuskim Grenoble. W szpitalach, w różnym stanie zdrowia, przebywają wciąż 22 osoby.

REKLAMA

W poniedziałek w nocy rządowym samolotem do Polski wróciły dwie osoby: kobieta i mężczyzna. Poszkodowany mężczyzna pochodzi ze Stargardu Szczecińskiego. W stanie fizycznym jest dobrym. Dowiedziałem się, że ma jakieś potłuczenia, podrapania i ma zerwane ścięgna w nogach lub rękach - powiedział RMF FM jego syn. Ponoć przeżył dlatego, że był przysypany ciałami, które się u góry – niestety – paliły. On próbował się poprzez ziemię i te ciała bokiem wygrzebać - zaznaczył.

Do tej pory zidentyfikowano 9 ciał spośród 26 osób. Prokuratura w Grenoble postanowiła przeprowadzić badania DNA wszystkich 26 osób, które zginęły w wypadku. Oznacza to, że trzeba pobrać materiał porównawczy od rodzin zabitych.

Strona francuska podkreśla, że decyzja ta wynika z szacunku dla

zmarłych i ich rodzin. Tylko w ten sposób, zdaniem francuskiej

prokuratury, będzie można na 100 proc. stwierdzić tożsamość ofiar.

Na miejscu katastrofy płoną znicze. Zapalili je członkowie rodzin poszkodowanych pielgrzymów, a także przedstawiciele miejscowej Polonii, którzy pomagali w akcji ratunkowej. Posłuchaj relacji specjalnego wysłannika RMF FM Przemysława Marca:

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Do katastrofy doszło w pobliżu Grenoble, niedaleko wioski Vizille. Autokar wiózł 50 polskich pielgrzymów z sanktuarium w La Salette. Oprócz kierowców i pilota, w autobusie było 26 osób ze Stargardu Szczecińskiego, 12 ze Świnoujścia, 2 osoby z Mieszkowic, 5 ze Szczecina i 2 z Warszawy.

Zobacz również:

Kierowca wybrał z dwóch możliwych dróg krótszą, ale bardzo niebezpieczną trasę górską. Pojazd wszedł w 90-stopniowy zakręt prawdopodobnie z prędkością 100 kilometrów na godzinę. Świadkowie mówią, że spod kół wydobywał się czarny dym. Autobus przerwał ochronne barierki i runął ze stromego zbocza, przekoziołkował i stanął w płomieniach.

Trzymajcie się siedzeń, hamulce poszły! - zdążył krzyknąć kierowca autokaru, zanim pojazd uderzył w barierkę zabezpieczającą i runął w dół po stromym zboczu. To relacja 22-letniej uczestniczki pielgrzymki, która wyszła jedynie z lekkimi obrażeniami z katastrofy. Nie jechaliśmy szybko, autobus toczył się w dół raczej powoli. Nagle z przodu autobusu coś trzasnęło i wówczas rozległ się krzyk kierowcy - opowiada pasażerka.

Kiedy autobus płonął, w środku byli jeszcze żywi ludzie - powiedział Philippe Baret, właściciel terenu, na który spadł polski autokar. Widziałem co najmniej sześcioro z nich; byli uwięzieni w autobusie i spalili się na moich oczach - stwierdził.

Zwęglony wrak autokaru, który trafił w poniedziałek rano na okładki wszystkich porannych dzienników, został przetransportowany do jednego z policyjnych laboratoriów, gdzie trwają szczegółowe badania tego co z niego zostało.

Organizatorem pielgrzymki była parafia św. Mikołaja ze Szczecina, która wykupiła wycieczkę w firmie Orlando Travel. Właścicielem autobusu była firma Caban. Grupa wyruszyła z Polski 10 lipca. Wcześniej odwiedzili m.in. Montserrat, Fatimę, Barcelonę i La Salette skąd mieli pojechać jeszcze do niemieckiego Altötting. Na miejscu w Grenoble Przemysław Marzec rozmawiał z Moniką Gross - wolontariuszką, która mieszka w Grenoble. Kobieta tuż po wypadku była na miejscu. Oto jej relacja:

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Nie mam słów, którymi mogłabym opisać to co zdarzyło się tutaj - mówi RMF FM pani Beata, która wraz z mężem i znajomymi pomagała w pierwszych chwilach ratować ludzi z autokaru , który runął w przepaść:

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Bliscy ofiar, którzy przyjechali w poniedziałek rano do Grenoble, cały czas odwiedzają rannych w szpitalach. Z krewnymi rannych osób rozmawiał Przemysław Marzec:

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Głównym powodem wypadku były źle funkcjonujące hamulce – tak twierdzi po wstępnym dochodzeniu prokuratura w Grenoble. Śledczy opierają się na zeznaniach świadków wypadku – głównie motocyklistów, którzy jechali tuż za autobusem i którzy twierdzą, że przez długi czas pojazd jechał po stromej drodze bez przerwy hamując. Autobus miał cały czas zapalone czerwone światła stopu, a z podwozia sypały się iskry - tłumaczy Serge Samuel, prokurator z Grenoble. Według niego, tę wersję potwierdzają ślady opon na drodze. Posłuchaj relacji korespondenta RMF FM Marka Gładysza:

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

To już trzeci bardzo poważny wypadek, który wydarzył się właśnie tutaj. Ten odcinek drogi jest zakazany dla autokarów, które nie mają potrójnego systemu hamowania - mówi jeden z mieszkańców okolicznych domów. Wrak autobusu jest jednak tak zniszczony, że obecnie nie można stwierdzić, czy pojazd posiadał specjalny system hamulcowy.

Na krętej górskiej drodze RN 85 z Gap do Grenoble dochodzi do wielu wypadków. 24 lata temu w tym samym miejscu doszło do identycznej tragedii. Zginęło ponad 40 belgijskich podróżnych. Stoi tam teraz pomnik ku czci zabitych. W sumie na tej trasie zginęło już ponad 200 osób. RN 85 jest tak niebezpieczna, że francuskie władze pozwalają tam wjeżdżać tylko takim autokarom, które są wyposażone w najnowocześniejsze, wspomagane elektronicznie hamulce.

Dotychczas za najbardziej tragiczny pod względem wypadków uważany był rok 2002. 1 lipca tego roku, 19 polskich turystów zginęło, a 32 odniosło obrażenia, kiedy autokar wiozący pielgrzymów z Lubelszczyzny przewrócił się na rondzie w okolicach Balatonu na Węgrzech. Trzy dni później, 4 lipca, polski autokar jadący na wycieczkę do Włoch i San Marino uległ wypadkowi w Górnej Austrii - zginęły wówczas 2 osoby, a 5 zostało poważnie rannych. 14 lipca doszło do wypadku polskiego autokaru w Rumunii, w pobliżu miasta Deva, około 400 km od Bukaresztu. Zginęło 6 osób - pięcioro dzieci i jedna osoba dorosła. Rannych zostało kilkanaście osób. Autobus wiózł 47 dzieci w wieku od 12 do 17 lat na kolonie do Bułgarii.