Trudne do opanowania pożary lasów szaleją w Kolorado. Na południu Stanów Zjednoczonych, na Florydzie tropikalny sztorm zmusił tysiące ludzi do opuszczenia swoich domów.
Pożary lasów i zarośli w stanie Kolorado zmusiły ok. 7 tysięcy osób do opuszczenia ich domów. Mimo wysiłków strażaków, wspomaganych przez samoloty i śmigłowce, żywiołu nie udało się opanować.
Pożary, które najprawdopodobniej zapoczątkowało uderzenie pioruna, zbliżają się do przedmieść drugiego pod względem wielkości miasta stanu - Colorado Springs. Znajduje się tam m. in. Akademia Wojsk Lotniczych USA. Zdaniem strażaków jest ona zagrożona. Ściana ognia jest ok. 12 kilometrów od kompleksu budynków Akademii. Pobliskie tereny rekreacyjne i drogi zostały zamknięte.
Płonące drzewa i zarośla w rejonie malowniczego Waldo Canyon, u stóp popularnej wśród turystów góry Pikes Peak, spowite są olbrzymią chmurą dymu, której wysokość sięga ponad 6 tys. metrów. Władze zmuszone zostały do zamknięcia wielu dróg oraz linii kolejowej przewożącej turystów w ten rejonie.
Walkę z żywiołem utrudnia wyjątkowo sucha i upalna pogoda oraz silne wiatry. Wysuszone drzewa i krzewy płoną jak pochodnie. Po trzech dniach, żywioł pochłonął ok. 1600 hektarów lasów a strażakom udało się opanować jego rozszerzanie się w zaledwie 5 procentach. Zdaniem Toma Tidwella z federalnej Służby Leśnej, walka z pożarami tego lata może trwać wiele tygodni. Spodziewamy się długiego sezonu pożarów - powiedział.
Tropikalny sztorm Debby dotarł do północno zachodnich wybrzeży Florydy, gdzie osłabł przekształcając się w depresję, ale spowodował niezwykle intensywne opady, które zmusiły władze do ewakuacji tysięcy osób.
Zalana została m. in. autostrada międzystanowa nr 10, którą musiano zamknąć. Poziom wód w rzekach Anclote i Pithlachascotee wzrósł z 3 do ponad 8 metrów. Władze zarządziły obowiązkową ewakuację ok. 20 tysięcy osób. mieszkających na terenach między tymi rzekami.