Resort spraw zagranicznych jest powściągliwy w reakcjach na uprowadzenie polskich celników na niemieckim statku "Adler Dania". Polska strona za wszelką cenę chce bowiem uniknąć zaognienia stosunków z Niemcami.

REKLAMA

Reporter RMF FM Przemysław Marzec usłyszał nieoficjalnie w resorcie spraw zagranicznych, że był to jedynie incydent graniczny z udziałem prywatnego armatora i nie ma on nic wspólnego ze stosunkami polsko-niemieckimi. Rzecznik ministerstwa Andrzej Sadoś miał do powiedzenia zaledwie kilka słów: Jesteśmy obecnie na etapie weryfikowania informacji. Ustalamy stan faktyczny wydarzenia. Polska strona oczekuje od Niemców pomocy, ale chodzi tu raczej o pomoc w ukaraniu winnych.

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Tomasz Lejman – korespondent RMF FM w Berlinie, próbował zasięgnąć informacji o incydencie w niemieckim ministerstwie spraw wewnętrznych. Niestety niczego się nie dowiedział, ponieważ berlińscy urzędnicy nabrali wody w usta. Posłuchaj:

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Polska straż graniczna wpisała niemiecką jednostkę „Adler Dania” do rejestrów statków podejrzanych. Oznacza to, że gdy ten statek wpłynie na nasze wody, zostanie zatrzymany i bardzo dokładnie skontrolowany. O wpisie do tego rejestru powiadomiono wszystkie straże graniczne państw bałtyckich. Celnicy wystąpią też o karę finansową dla armatora i odebranie praw wykonywania zawodu dla kapitana, który naraził pasażerów na niebezpieczeństwo. Posłuchaj relacji Adama Kasprzyka:

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Niemiecki kapitan potraktował interwencję polskich celników jak zamach na statek – tak incydent tłumaczy armator "Adler Danii". W oświadczeniu czytamy m.in., że „trzy nieumundurowane osoby”, nie posiadające ani międzynarodowej legitymacji, ani nakazu rewizji, lecz jedynie polskie dokumenty domagały się dostępu do zamkniętej części statku. Kapitan zastosował więc międzynarodowe przepisy dotyczące postępowania w przypadku zamachu na statek i powrócił natychmiast do Niemiec.

Przypomnijmy, do zdarzenia doszło we wtorek po południu. "Adler Dania" zbliżał się do portu w Świnoujściu. Kiedy wpłynął na polskie wody terytorialne, ujawnili się trzej funkcjonariusze operacyjni urzędu celnego ze Szczecina.

Nie mogli rozpocząć kontroli, bo kiedy zobaczyli to, że są sprzedawane papierosy i alkohol bez polskich znaków akcyzy, kapitan odmówił poddania sklepu wnikliwej kontroli - powiedział RMF Janusz Wilczyński, rzecznik Izby Celnej w Szczecinie.

Kilka metrów od nabrzeża statek zawrócił i zaczął uciekać do Niemiec. Jednostkę próbowała zatrzymać straż graniczna, ale załoga nie zareagowała na wezwania. Niemcy tłumaczyli, że na pokładzie mieli chorego, w co trudno uwierzyć polskim władzom. "Adler Dania" wpłynął do Herigsdorfu, gdzie celnicy zostali zatrzymani do wyjaśnienia; wieczorem zostali zwolnieni.

Byli dobrze traktowani. Mogli się kontaktować z przełożonymi, więc nie miało to znamion aresztowania. (…) Myślę, że mogli być cała sytuacją zakłopotani. Nie wiedzieli, jak tutaj zareagować w miarę szybko. Wszystko to trwało około 2,5 godziny - stwierdził Janusz Wilczyński.

Polscy celnicy nie byli ani aresztowani, ani przesłuchiwani przez niemiecką policję - podkreślił rzecznik niemieckiej policji federalnej Andreas Bebensee.

To kolejna w tym roku polsko-niemiecka afera w okolicach Świnoujścia. W sierpniu wybuchł spór o to, czy niemiecka marynarka wojenna podczas ćwiczeń naruszyła polskie wody terytorialne i zmusiła polskie statki wycieczkowe do zmiany kursu.