"Jeżeli chińscy przywódcy mówią o konfrontacji, to nigdy nie wolno tego lekceważyć" - ostrzegał w Radiu RMF24 politolog, analityk Fundacji PO.Int Witold Sokała. Jak podkreślił, nigdy nie wiadomo dokładnie, co siedzi w głowach autorytarnych przywódców. "Kontekst tego, co powiedział chiński minister spraw zagranicznych, skłania jednak do pewnego dystansu" - stwierdził.
Szef chińskiego MSZ Qin Gang oskarżył USA o próby ograniczania Chin i podsycanie napięć w dwustronnych relacjach. Jeśli Waszyngton nie zmieni kursu, dojdzie do "konfliktu i konfrontacji", która może mieć "katastrofalne konsekwencje" - ostrzegł.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Do tych słów odniósł się w internetowym Radiu RMF24 politolog Witold Sokała.
Trwa sesja parlamentu Chińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych, na którym przywódca Chin Xi Jinping zamierza przeprowadzić resztę zmian personalnych, kończąc ten cykl zmian w rządzie i innych instytucjach, więc prężenie muskułów na użytek wewnętrzny niewątpliwie jest tu jakimś tłem i kontekstem wojowniczych wypowiedzi. Myślę, że Chińczycy muszą też naprężyć muskuły na użytek zewnętrzny, ale jeszcze nie na kraje Zachodu, ale na kraje tego umownego, globalnego Południa. Czyli na tych wszystkich, którzy z różnych względów zachowują jeszcze dystans do Stanów Zjednoczonych, czy szeroko pojętego Zachodu i patrzą na Chiny czy Rosję jako na punkty odniesienia w swojej polityce i być może jakimiś kanałami dyplomatycznymi wyrażali zaniepokojenie, że ta polityka Pekinu jest za miękka, zbyt ustępliwa wobec Zachodu. I wreszcie na trzecim miejscu Zachodowi też postanowiono - w ramach negocjacji z zachodnimi partnerami - pokazać trochę twardsze stanowisko, żeby podbić swoją wartość negocjacyjną. Jest wiele czynników wskazujących na to, że to jest propaganda, że to są słowa - stwierdził Witold Sokała.
Gość Radia RMF24 pytany o to, co Chiny musiałyby zrobić, żeby konsekwencje ich działań były katastrofalne, zaznaczył, że musiałyby się zaangażować mocno całym swoim potencjałem wojskowym i gospodarczym we wspieranie Rosji.
To jest potencjał, który jednak pozwoliłby Rosjanom toczyć wojnę w Ukrainie i znacznie dłużej, i przede wszystkim znacznie skuteczniej. To by oznaczało, że my jako Zachód jesteśmy w dosyć poważnych kłopotach. Ta wojna nadal byłaby do wygrania, ale po pierwsze byłaby znacznie trudniejsza do wygrania, po drugie eskalacja, przekształcenie i faktycznie pełnoskalowy konflikt globalny stałby się wtedy bardzo prawdopodobny. Bo na razie - powiedzmy sobie szczerze - mimo że różni ludzie straszą takim scenariuszem, to jest do tego bardzo daleko. Drugi scenariusz, który byłby dla nas kłopotliwy, a który Chiny mogą zrealizować, mniej prawdopodobny, to rozpoczęcie jakiejś równoległej operacji wojskowej na Dalekim Wschodzie, np. uderzenie na Tajwan, czy przejęcie siłą np. którejś ze spornych wysp na Morzu Południowochińskim. To jest mało prawdopodobne - wyjaśniał gość Radia RMF24.
Jak zauważył, Chińczycy nie są raczej wojskowo do tego gotowi. Potrzeba im przynajmniej kilku lat, żeby zdolności wojskowe do takiej operacji uzyskać.
Ale takiego ryzyka raczej wykluczyć nie można. W świetle tego, co wiemy na pewno, w świetle tego, co możemy wnioskować z dotychczasowych działań chińskich, to im taki scenariusz eskalacyjny nie jest na rękę. Chińczycy żyją jednak z handlu z Zachodem, on jest trochę ograniczany dzisiaj przez sankcje w rosyjskiego partnera. Mając kłopoty gospodarcze, społeczne, ekonomiczne po pandemii raczej nie są zainteresowane konfliktem zbrojnym. Większość obserwowanych czynników jednak wskazuje na to, że Chinom potrzeba w polityce międzynarodowej okresu stabilizacji, żeby swój potencjał agresywny w jakiejś tam przyszłości jeszcze rozbudować - mówi politolog.
Jego zdaniem, Chiny raczej nie zaangażują się w pomoc Rosji. Są możliwe warianty pośrednie. Czy przywódca chiński przyjmie zaproszenie Władimira Putina do odwiedzenia Rosji, czy któryś z chińskich oficjeli zdecyduje się wreszcie na wizytę w Ukrainie, co sugerowano jakiś czas temu, bo byłby to gest neutralizacji stanowiska chińskiego - zauważył Witold Sokała.
Relacje amerykańsko-chińskie są obecnie bardzo napięte, a obie strony spierają się o szeroki zakres spraw, od kwestii handlowych i technologicznych, po prawa człowieka, status Tajwanu i bliskie relacje Pekinu z Moskwą w kontekście rosyjskiej agresji przeciwko Ukrainie.
Stany Zjednoczone starają się hamować i ograniczać Chiny, zamiast współzawodniczyć z nimi w oparciu o reguły - ocenił Qin na konferencji prasowej w kuluarach sesji Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych (OZPL) w Pekinie. Jego zdaniem, władze USA mają "poważnie zniekształcony" obraz Chin. Uznają Chiny za głównego rywala i największe wyzwanie geopolityczne - powiedział chiński minister, porównując to do "źle zapiętego pierwszego guzika przy koszuli".
Stany Zjednoczone wiele mówią o regułach, ale wyobraźmy sobie dwóch sportowców ścigających się na igrzyskach olimpijskich. Jeśli jedna strona, zamiast skupić się na dawaniu z siebie wszystkiego, zawsze stara się przewrócić drugą stronę (...), to nie jest uczciwa rywalizacja, ale złośliwa konfrontacja i faul - powiedział Qin, który do niedawna był chińskim ambasadorem w Waszyngtonie.
Według niego władze USA twierdzą, że nie szukają konfliktu i stawiają bariery, by go uniknąć, ale w rzeczywistości oczekują, że Chiny nie będą reagować, gdy są atakowane i pouczane, a na to Pekin się nie godzi.
Jeśli USA nie nacisną hamulca i będą dalej pędzić złą drogą, żadna ilość barier nie zapobiegnie wykolejeniu i wywróceniu, a konflikt i konfrontacja będą nieuniknione. Kto wtedy poniesie katastrofalne konsekwencje? Taka rywalizacja to hazard, a jego stawką są fundamentalne interesy obu krajów, a nawet przyszłość ludzkości - ostrzegł Qin.
Szef chińskiego MSZ obwinił również USA za napięcia związane z Tajwanem. Powtórzył, że kwestia Tajwanu jest w centrum kluczowych interesów Chin i jest pierwszą "czerwoną linią", której USA nie mogą przekraczać. Zażądał od Waszyngtonu, by "nie ingerował w wewnętrzne sprawy Chin" i potępił go za dostarczanie Tajwanowi broni.
Komunistyczne władze w Pekinie uznają demokratycznie rządzony Tajwan za część ChRL i dążą do przejęcia nad nim kontroli. Podkreślają, że zależy im na "pokojowym zjednoczeniu", ale nie wykluczają możliwości użycia siły. Większość Tajwańczyków nie jest jednak zainteresowana przejściem pod władzę Pekinu.
Qin odniósł się również do sprawy zestrzelonego nad USA chińskiego balonu, który zdaniem Waszyngtonu był częścią szeroko zakrojonej międzynarodowej kampanii szpiegowskiej ChRL, a według Pekinu - zabłąkanym balonem meteorologicznym. Szef MSZ powtórzył stanowisko władz w Pekinie, że przelot chińskiego balonu nad terytorium USA był "całkowicie przypadkowym incydentem spowodowanym przez siłę wyższą". Jego zdaniem Stany Zjednoczone "zareagowały przesadnie, nadużyły siły i wykorzystały tę sprawę, by doprowadzić do kryzysu dyplomatycznego, którego można było uniknąć".
Na pytanie, czy biorąc pod uwagę napięcia w stosunkach z USA, Chiny zamierzają pogłębiać relacje polityczne i handlowe z UE, Qin odparł, że kontakty chińsko-europejskie są niezależnym wyborem i nie zależą od żadnej strony trzeciej. Chiny zawsze uznają UE za wszechstronnego partnera strategicznego - zapewnił.
W kontekście wojny na Ukrainie Qin oskarżył "niewidzialną rękę" o napędzanie konfliktu i podkopywanie wysiłków na rzecz promowania negocjacji pokojowych w celu realizacji "pewnych zamiarów geopolitycznych". Nie powiedział wprost, kogo uważa za odpowiedzialnego.
Chińska dyplomacja zarzucała wcześniej USA i ich sojusznikom, że podsycają konflikt poprzez dostawy broni dla Ukrainy. Pekin nie potępił rosyjskiej agresji i poparł Moskwę w jej żądaniach wobec NATO. Sprzeciwia się także sankcjom nakładanym na Rosję.