Prezydent Francois Hollande przestraszył się antykryzysowych protestów ulicznych w Paryżu, w których wzięło udział kilkadziesiąt tysięcy osób - tak komentatorzy tłumaczą pospieszne zapewnienia francuskiego rządu, że zapowiedziana podwyżka podatków trwać będzie tylko dwa lata. Później obywatele będą dawać fiskusowi mniej pieniędzy.
Precz z unijnymi cieciami budżetowymi! Precz z zamykaniem szpitali! Mówimy won tym, którzy chcą decydować o naszym losie na giełdzie! - skandowały tysiące Francuzów na ulicach Paryża. Wszędzie widać było portrety socjalistycznego prezydenta Francois Hollande’a w formie listu gończego. Według uczestników demonstracji szef państwa jest przestępcą, który gnębi najbiedniejszych.
Nie chcemy dołączyć do listy bankrutujących krajów, takich jak Grecja czy Hiszpania - Unia Europejska nie potrafi wyciągnąć nas z kryzysu! - mówił korespondentowi RMF FM Markowi Gładyszowi młody paryżanin. Protestujemy przeciwko coraz ostrzejszemu zaciskaniu pasa! Tak samo było w Grecji - ludzie zdychają z biedy, a kryzys jest coraz większy! - tłumaczył inny Francuz.
Uczestnicy demonstracji sprzeciwiali się ratyfikacji europejskiego pakietu fiskalnego, który zakłada zaostrzenie w większości krajów Unii Europejskiej dyscypliny budżetowej i który ma ratować pogrążający się coraz bardziej w kryzysie euroland.
Wielu komentatorów podkreśla, że niedzielna demonstracja to ważny test polityczny: po raz pierwszy od momentu objęcia urzędu przez prezydenta Hollande'a, związkowcy, skrajna lewica i zieloni głośno wyrazili sprzeciw wobec drastycznych cięć budżetowych, podwyżek podatków i wzrostu bezrobocia. Już teraz większość Francuzów nie wierzy, że Hollande szybko wyciągnie Francję z kryzysu - jeżeli skala protestu będzie duża, popularność szefa państwa może spaść jeszcze bardziej.
W ramach antykryzysowych oszczędności francuska izba niższa parlamentu - Zgromadzenie Narodowe - zamroziła swój budżet na kolejnych 5 lat. Wiadomo też, że deputowani stracą 10 procent dodatków do podstawowej pensji. Przewodniczący Zgromadzenia Narodowego, socjalista Claude Bartolone, podkreślił, że w okresie trudności gospodarczych kraju parlament powinien dać innym instytucjom przykład "skromności budżetowej".To jednak nie wszystko. Jak się okazuje, we Francji cięcia dotkną nawet emerytów. Premier Jean-Marc Ayrault ostrzegł, że będą oni płacili w przyszłym roku wyższe podatki, bo - jego zdaniem - wszyscy muszą solidarnie walczyć o uzdrowienie finansów publicznych.
Największe podwyżki podatków czekają jednak 10 procent najbardziej zamożnych obywateli.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video
To budżet, by walczyć z długiem, który nie przestaje rosnąć - ogłosił premier Jean-Marc Ayrault po piątkowym posiedzeniu rządu. Wskazał, że dług Francji wzrósł w ciągu pięciu lat z 64 do ponad 90 procent PKB. Musimy rozpocząć redukcję długu, by obniżyć koszty pożyczek na rynkach - podkreślał. Przyjęty przez socjalistyczny rząd projekt budżetu zakłada wzrost wpływów i redukcję wydatków, co ma przynieść państwowej kasie w sumie 36,9 mld euro. Na tę kwotę mają złożyć się między innymi: 20 mld euro z nowych obciążeń, którymi obłożone będą gospodarstwa domowe i przedsiębiorstwa (po 10 mld euro), 10 mld euro oszczędności w wydatkach państwa oraz 2,5 mld oszczędności w ubezpieczeniach zdrowotnych.
W ramach 10 mld euro dodatkowych opłat od gospodarstw domowych, 3,5 mld pochodzić będzie ze wzrostu podatków od dochodów, a miliard ma wpłynąć w ramach podatku solidarnościowego od bogactwa.
Zdaniem premiera Ayraulta, przyszłoroczny budżet umożliwi realizację celu, jakim jest redukcja deficytu z 4,5 do 3 procent PKB. Ekonomiści podkreślają jednak, że biorąc pod uwagę słaby wzrost gospodarczy i bezrobocie, wysiłki Francuzów, by obniżyć deficyt budżetu będą "bezprecedensowe" i trudne do osiągnięcia. Redukcja deficytu o 1,5 punktu procentowego to coś nadzwyczajnego, to nigdy nie miało miejsca - podkreśla dyrektor narodowego centrum analiz CNRS, Elie Cohen.
Prezydent Francji Francois Hollande ocenił, że przyszłoroczny budżet to "najważniejszy od 30 lat" wysiłek Francji.