Wizyta Nancy Pelosi na Tajwanie, uważanym przez Chiny za zbuntowaną prowincję, wywołała wściekłość u chińskich komunistów. Chińska armia ogłosiła manewry morskie z użyciem ostrej amunicji wokół wyspy, ma też prowadzić testy rakietowe i artylerii dalekiego zasięgu, a do tego zapowiada bliżej nieokreślone "celowane operacje". Czy Nancy Pelosi i reszta delegacji z USA powinna się obawiać o swoje bezpieczeństwo, kiedy wyruszą w podróż z wyspy? O jakich "celowanych operacjach" mówią Chińczycy? O to Michał Zieliński pytał w rozmowie "7 pytań o 7:07" Pawła Behrendta z Instytutu Boyma.

REKLAMA

Michał Zieliński: Wizyta Nancy Pelosi na Tajwanie - 23-milionowym kraju, słynącym z technologii, w tym tak ważnych półprzewodników, i uważanym przez Chiny za zbuntowaną prowincję - wywołała wściekłość u chińskich komunistów. Co prawda plotki o tym, że samoloty spiker amerykańskiej Izby Reprezentantów może zostać nawet zestrzelony, nie potwierdziły się, ale maszyna musiała okrążyć obszary, na których Chińczycy urządzili ćwiczenia wojskowe. Teraz chińska armia ma zacząć manewry morskie z użyciem ostrej amunicji wokół wyspy, a do tego zapowiada bliżej nieokreślone operacje. Kiedy się popatrzy na mapę z zaznaczonymi obszarami, na których chińska marynarka wojenna ma strzelać ostrą amunicją, to nie tylko widać, że te akweny zahaczają o tajwańskie strefy wód terytorialnych, ale też otaczają wyspę ze wszystkich stron. Czy można sobie wyobrazić, że amerykańska delegacja przyleciała na Tajwan, ale teraz będzie jej trudno stamtąd odlecieć?

Paweł Behrendt z Instytutu Boyma: To raczej wątpliwe. Jak pan redaktor wspomniał, były groźby zestrzelenia samolotu Pelosi, ale powiedźmy szczerze, że Chińska Armia Ludowo- Wyzwoleńcza lubuje się w takiej retoryce. Plus teraz pod presją czuje się zobowiązana do prężenia muskułów i składania bardzo daleko idących deklaracji. Obserwatorzy chińskich mediów społecznościowych zwracają uwagę, że temat wizyty na Tajwanie nie jest jakoś szczególnie popularny. Ludzie mają dużo więcej innych zmartwień.

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Behrendt: Wojna nie leży w interesie Chin, co nie znaczy, że nie może wybuchnąć

O jakich celowanych operacjach może pisać Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza?

Te operacje już się zaczęły. Wczoraj pojawiły się doniesienia o ataku hakerskim na biuro prezydenta USA. To jest znak firmowy chińskich działań od lat. Tutaj należy się spodziewać ich nasilenia w najbliższych dniach. Tak więc to jest niewidoczne pole walki. Trudno powiedzieć, co zostanie zaatakowane, z jakim skutkiem. Wszelkie instytucje publiczne związane z wojskiem czy funkcjonowaniem lotnisk będą oczywiście jak najbardziej prawdopodobne.

Wygląda na to, że bezpośredniej konfrontacji wojskowej nie będzie, przynajmniej teraz. Ale chińska prasa partyjna pisze, że ta wizyta jest jak wybuch miny podłożonej pod stosunki między oboma stronami Cieśniny Tajwańskiej. No i stosunki chińsko-amerykańskie. Co się będzie działo dalej, pana zdaniem, w nieco dłuższej perspektywie?

Przede wszystkim zacznijmy od tego, że Chiny komentują tak każdy krok Stanów Zjednoczonych, który im się nie podoba. Ćwiczenia, jak już wspomniałem, są obszarem zwiększa ryzyka niekontrolowanej eskalacji. Ale ja bym tutaj był spokojny. Przetrwamy ten już czwarty kryzys tajwański. Tak naprawdę wojna w tej chwili nie leży w interesie Chin, co nie znaczy, że nie może wybuchnąć. Zresztą o Rosji mówiono to samo. Chińskie przywództwo uważniej spogląda na ekonomię. Ma świadomość, że taki konflikt nie byłby trzydniową operacją. Mało prawdopodobne, żeby to się przerodziło w coś więcej i zapewne po kilku tygodniach to już będzie dalej wygaszane. Zwłaszcza, że wbrew pozorom cała ta sytuacja jest dość wygodna. Istnienie niezależnego Tajwanu i jego relacje ze Stanami Zjednoczonymi są fantastycznym uzasadnieniem dla obecnej polityki i dla dalszego zwiększania budżetu obronnego. Pamiętajmy, że zbliża się bardzo ważne wydarzenie w kalendarzu Komunistycznej Partii Chin, czyli sympozjum, gdzie spotykają się co roku przywódcy, mówiąc po staremu wierchuszka KPCh. Tak naprawdę nie miał się czym pochwalić przed towarzyszami, a zwłaszcza przed starszą generacją przywódców. Gospodarka spowalnia, na rynku nieruchomości są problemy, w sektorze bankowym są problemy, a tutaj Chiny pokazują swoje zdecydowanie, pokazują, jak profesjonalnie radzą sobie z trudną sytuacją spowodowaną przez Amerykanów. Wreszcie jest się czym pochwalić.

Spójrzmy na chwilę na Stany Zjednoczone. Mówi pan, że Chinom tak naprawdę nie zależy na tym, żeby ten konflikt stał się gorący. A co chcą osiągnąć Stany Zjednoczone? Są takie opinie, że Waszyngton dzięki wojnie na Ukrainie osłabia Rosję. Załóżmy, że to prawda. To w takim razie taka zastępcza wojna, ewentualna wojna Tajwanu z Chinami, mogłaby pełnić taką funkcję osłabiając Chiny bez bezpośredniego zaangażowania się Stanów Zjednoczonych.

Tutaj jest problem, czy Stany Zjednoczone nie byłyby bezpośrednio zaangażowane w taki konflikt. W grę wchodzi dużo większe ryzyko eskalacji, w przypadku chińskiego uderzenia na Tajwan, gdyż wiele chińskich scenariuszy zakłada od razu uderzenie też na siły amerykańskie w regionie. A to oznacza wciągnięcie też Japonii i Korei Południowej. To jest ciekawa sprawa, co Amerykanie chcieli osiągnąć. Być może wprowadzenie zamętu w chińską politykę zagraniczną, która i tak już ma problemy z powodu Rosji. Pokazanie swojego przywiązania do Tajwanu. Tajwańskie media zwracają uwagę, że w myśl ostatnich sondaży opinii publicznej spadało przekonanie o tym, że w przypadku inwazji z kontynentu Stany Zjednoczone przyjdą z pomocą. Pelosi pokazuje: jesteśmy z wami i nie zostawiamy was. Bardzo istotne dla tajwańskiego morale.

"New York Times" pisze, że cała ta historia z Tajwanem i to napięcie pomiędzy Chinami i Stanami Zjednoczonymi może zaszkodzić Ukrainie. W tym sensie, że Pekin zbliży się teraz do Moskwy bardziej zdecydowanie. Co pan sądzi?

Opinia jest przesadzona. 4 lutego Władimir Putin deklarował przyjaźń i współpracę bez granic. Kilka miesięcy później Chiny stwierdziły, że ta przyjaźń jednak ma granice. Granice biegną tam, gdzie pojawia się ryzyko dla chińskiej gospodarki. Chińskie firmy w kontekście wojny w Ukrainie obawiają się relacji z Rosją z prostego powodu - mogą stać się obiektem sankcji wtórnych, a to nie leży w ich interesie. Rosja jest świetnym źródłem tanich surowców. W obecnej sytuacji te surowce są jeszcze tańsze dla Chin, ale jako zbyt czy teren inwestycji nie są tak atrakcyjne jak Azja Południowo-Wschodnia, Europa czy nawet Bliski Wschód i kraje afrykańskie. Więc tutaj bym pozostawał ostrożny. Na pewno będą gesty wielkiej przyjaźni chińsko-rosyjskiej, ale czy za nimi pójdzie jakieś większe wsparcie dla Rosji, nie tylko te symboliczne, dyplomatyczne - wątpię.

Wracając na chwilę do tego ewentualnego konfliktu zbrojnego. W amerykańskim Kongresie w ostatnich dniach dosłownie pojawił się projekt przepisów, które mają otworzyć drogę do przekazywania broni Tajwanowi, gdyby doszło do takiego konfliktu. To są podobne regulacje do tych, które umożliwiają zbrojenie Ukrainy. Ta broń dla Ukrainy idzie przez Polskę i Rumunię, jak wiemy. A jakby to wyglądało w przypadku Tajwanu? Korytarz morski?

Korytarz morski, korytarz lotniczy. Technicznie jest to najlepsze rozwiązanie. Od chwili wybuchu wojny w Ukrainie amerykańscy analitycy naciskają i na Kongres, i na Tajwańczyków, żeby wysyłać jak najwięcej broni i rozmieszczać ją w magazynach na terenie wyspy.

Jak właściwie ta wizyta jest przedstawiana na Tajwanie? Przed hotelem, w którym spała Pelosi, były demonstracje, protesty. Jednocześnie ludność pozdrawia po drodze gościa z Ameryki, a na najwyższym wieżowcu w Tajpej pojawiły się napisy: Witamy, serduszko i USA.

Spadała wiara w amerykańską pomoc w przypadku wojny. Po raz ostatni spiker Izby Reprezentantów odwiedził Tajwan w roku 1997, ćwierć wieku temu. Wizyta w obecnej sytuacji ma olbrzymie znaczenie symboliczne dla tajwańskiego morale. Wspomniał pan, że było trochę protestów przeciw, ale reakcja Tajwańczyków jest generalnie pozytywna, żeby nie powiedzieć entuzjastyczna.