Już blisko 14 tysięcy Słowaków podpisało się pod petycją do tamtejszego rządu, w której domagają się wyjaśnienia okoliczności odstrzału niedźwiedzicy Ingrid. Dokładnie przed tygodniem zastrzelili ją myśliwi na polecenie policji miejscowości Liptowska Kokawa. Wcześniej w tym samym miejscu odebrano jej dwoje dzieci. Na wyjaśnienia okoliczności tego zajścia czekają także polscy przyrodnicy, którzy zaobrożowali Ingrid i próbowali "sprowadzić ją na dobrą drogę".
Ingrid to ta sama niedźwiedzica, o której zrobiło się głośno przed kilkoma tygodniami, kiedy w biały dzień wraz z dwójką swoich dzieci huśtała się na czubku drzewa w centrum Starego Smokowca. Wtedy pracownicy słowackiego Tanapu, czyli Tatrzańskiego Parku Narodowego poprosili swoich kolegów z polskiej strony o pomoc. Nasi przyrodnicy mają duże doświadczenie w odstraszaniu niedźwiedzi i, jak to mówią, sprowadzaniu ich na dobrą drogę.
Na Słowację pojechał wicedyrektor naszego Tatrzańskiego Parku Narodowego Filip Zięba z kilkoma współpracownikami. Szybko udało im się skłonić niedźwiedzicę do zejścia z drzewa i wejścia do specjalnej klatki. Tam została na chwilę uśpiona i założono jej obrożę telemetryczną. Potem została wywieziona do Doliny Cichej i wraz z potomstwem wypuszczona na wolność.
Na 99,9 procent byliśmy pewni, że ona wróci w pobliże ludzkich siedzib, ale właśnie po to jest ta obroża z GPS, by wiedzieć, gdzie jest i w przypadku zbliżania się do domostw, być tam przed nią i ją odstraszać - mówi Filip Zięba.
Tak to od lat działa u nas w przypadku niedźwiedzia, który traci naturalny strach przed człowiekiem i skuszony łatwym łupem w śmietnikach zaczyna schodzić do podtatrzańskich miejscowości. Najpierw dostaje obrożę z nadajnikiem. Dzięki sygnałowi GPS przyrodnicy dokładnie wiedzą, gdzie niedźwiedź się zapuszcza. Czekają już tam na niego z gumowymi pociskami i w przypadku zbyt dużego zbliżenia się do ludzi, dają mu "gumowego klapsa". Wymaga to sporo pracy i wielu dni i nocy spędzonych na pilnowaniu i odstraszaniu niedźwiedzi, ale przynosi efekty.
Po naszej stronie Tatr nie mamy takich problemów z tymi drapieżnikami, jak po stronie słowackiej. Zdaniem Zięby w przypadku "problemowych niedźwiedzi" trzeba walczyć z przyczynami ich nienaturalnego zachowania, a Słowacy walczą tylko ze skutkami. Skutki natomiast zawsze są takie same - niedźwiedź zbliża się do ludzkich siedzib i wzbudza przerażenie. Ale on tam nie schodzi dlatego, że ma takie "widzimisię", czy chce zjeść człowieka. On tam znajduje łatwy łup w postaci resztek jedzenia w śmietnikach. Dlatego tak ważne jest, by sprzątać śmieci wokół domów i zamykać śmietniki. Niedźwiedź, kiedy zorientuje się, że nie ma łatwego żeru, zacznie szukać go gdzieś indziej, zapewne w lesie. I o to właśnie chodzi, żeby wrócił na tą właściwą drogę.
Słowacy jednak tego nie zrobili. Kiedy, co było łatwe do przewidzenia, Ingrid z małymi znów pojawiła się w pobliżu ludzi, nikt tam na nią nie czekał z gumowymi pociskami. Nie pozamykano czy zabezpieczono śmietników "elektrycznym pastuchem". Wezwano za to policjantów i myśliwych z ostrą bronią.
Ingrid niewiele sobie z tego robiła. Przechadzała się po miejscowości i wlazła nawet na drzewo w przykościelnym ogrodzie. Wtedy złapano ją i odebrano jej dzieci.
Maluchy wywieziono do ogrodu zoologicznego, a Ingrid do lasu. Kiedy następnego dnia wróciła na to samo miejsce szukać swoich dzieci, policjanci pozwolili myśliwym na jej zastrzelenie.
Słowacki resort środowiska, pod naciskiem opinii publicznej, obiecał powołać specjalną komisję, która ma wyjaśnić okoliczności tego odstrzału. Na wyniki prac komisji czeka także Filip Zięba. Jak mówi, ma nadzieję, że śmierć Ingrid (jego zdaniem niepotrzebna) czegoś nas nauczy. Że to nie niedźwiedź jest winien, a człowiek, który najpierw kusi łatwym łupem w śmietnikach, a potem strzela.
(j.)