Premier Włoch żąda, by dzieci z Neapolu wróciły jutro do szkół. Placówki zamknięto z obawy, że zalegające na ulicach ponad 100 tysięcy ton śmieci wywołają choroby. Od dwóch tygodni odpadki zalegają na ulicach, bo zamknięto przepełnione wysypiska. Wczoraj mieszkańcy przedmieść Neapolu, przeciwni ponownemu otwarciu składowisk odpadów, starli się z policją.
Władze Neapolu zamierzają otworzyć wysypisko na obrzeżach miasta, zamknięte w 1996 roku. Okoliczni mieszkańcy nie chcą jednak do tego dopuścić, m.in. w obawie o swe zdrowie. W sobotę ok. 150 ludzi zablokowało bramę do tego wysypiska, usiłując nie dopuścić tam ciężarówek z materiałami budowlanymi. Demonstranci przewracali samochody, blokowali tory kolejowe i obrzucali kamieniami policjantów. Ostatecznie ciężarówki wjechały na teren wysypiska po interwencji policji.
W piątek policja usunęła w Neapolu 21 manekinów, które powieszono ze sznurkiem na szyi na ulicach miasta, zawalonych tonami niewywiezionych śmieci. Na powieszonych kukłach widniały hasła, wymierzone w szefa władz regionu Kampania Antonio Bassolino i burmistrz miasta Rosę Russo Iervolino. Makabryczny happening był prowokacją, która miała na celu wstrząśnięcie opinią publiczną w całych Włoszech.
Władze niektórych dzielnic zapowiadają, że mimo nakazu Romano Prodiego nie we wszystkich szkołach odbędą się jutro lekcje.