"Jutro, w następnym tygodniu, a może dopiero za miesiąc" - tak Barack Obama gra na czas ws. interwencji zbrojnej w Syrii. Wcześniej amerykański prezydent zadecydował, że USA powinny tam interweniować i wysłał prośbę o akceptację dla tej operacji do amerykańskiego Kongresu.
Od dawna wierzę, że nasza siła tkwi nie tylko w naszej potędze militarnej, ale w naszym przykładzie władzy sprawowanej przez naród i dla narodu, dlatego podjąłem drugą decyzję - będę zabiegał o udzielenie zezwolenia na użycie siły od przedstawicieli Amerykanów w kongresie - powiedział Barack Obama.
Politycy, którzy zasiadają w amerykańskim Kongresie do pracy wracają dopiero w następny poniedziałek, czyli 9 września - do tego czasu amerykański prezydent ma czas na znalezienie ewentualnych sojuszników.
Projekt uchwały z prośbą o zgodę na działania militarne wobec Syrii już na nich czeka - nie ma w nim mowy o kalendarzu działań wojskowych. Głosi jednak, że w ocenie administracji USA tylko rozwiązanie polityczne może zakończyć kryzys syryjski.
W najbliższych dniach Amerykanie będą przekonywać do swoich racji podczas szczytu G-20 w Petersburgu oraz na spotkaniu szefów unijnych dyplomacji w Wilnie z amerykańskim sekretarzem obrony.
UE nie weźmie udziału w ataku na Syrię. Jest zbyt podzielona w tej sprawie i każdy kraj będzie decydować samodzielnie. Paryż jest za interwencją. Prezydent Barack Obama dzwonił nawet w sobotę do prezydenta Francji, zanim ogłosił, że chce zgody kongresu. Według francuskich źródeł prezydent Francois Hollande poparł Obamę w sprawie ataku, ale mówił o coraz większej presji, by uzyskać także we Francji zgodę parlamentu przed interwencją.
Z kolei premier Wielkiej Brytanii David Cameron napisał na Twitterze, że rozumie decyzję amerykańskiego prezydenta. Wielka Brytania nie zaangażuje się jednak w konflikt, bo tak zdecydowała Izba Gmin.