"To nie jest nasz prezydent", "Nowe wybory", "Rosja będzie wolna" - to tylko niektóre z haseł, które skandowano dziś na Nowym Arbacie w Moskwie. Manifestowała tam rosyjska opozycja, domagająca się rozpisania nowych wyborów prezydenckich. Według organizatorów, w demonstracji uczestniczyło mniej więcej 25 tys. osób. Policja liczbę uczestników oszacowała na 10 tys. ludzi.
Protest odbył się pod hasłem "To nie były wybory, to nie jest prezydent". Jego uczestnicy żądali unieważnienia głosowania i zorganizowania nowych wyborów - tak parlamentarnych, jak i prezydenckich. W manifestacji uczestniczyli również niezależni obserwatorzy, którzy byli świadkami fałszerstw podczas niedzielnych wyborów prezydenckich.
Ta władza nie ma legitymacji. Owszem, przestraszyła się i poszła na ustępstwa. Nie zamierza jednak przeprowadzić kompleksowych reform politycznych - mówił lider zdelegalizowanej Republikańskiej Partii Rosji (RPR) Władimir Ryżkow. Przywódca RPR zaprzeczył, jakoby opozycja nie miała programu politycznego. Będziemy żądać wolności słowa oraz nowych wyborów parlamentarnych i prezydenckich na podstawie nowej ordynacji. Będziemy też żądać zniesienia cenzury i uwolnienia więźniów politycznych - zapowiedział.
Władze Moskwy podjęły nadzwyczajne środki bezpieczeństwa. Na wszystkich ulicach i placach w centrum miasta były setki policjantów i funkcjonariuszy sił specjalnych policji (OMON). Dzisiejsza demonstracja pokazała jednak, że opozycyjny zapał w Moskwie wyraźnie spadł. Nie udało się zgromadzić zapowiadanych 50 tysięcy osób. Jej liderzy nadal wzywają do protestów. To my jesteśmy władzą - skandował ze sceny Siergiej Udalcow, lider radykalnej lewicy, obiecując milion protestujących na ulicach 1 Maja. Organizatorzy wzywali do demonstracji także w dzień inauguracji Putina, czyli 7 maja.
Antyputinowskie manifestacje odbyły się też w kilku innych miastach, w tym w Petersburgu, Niżnym Nowogrodzie, Jekaterynburgu, Ufie i Nowosybirsku. W mieście nad Newą organizatorzy nie mieli zezwolenia na swoją akcję. Zatrzymano około 50 osób.