W wybory prezydenta USA w 2016 roku ingerowali amerykańscy urzędnicy pracujący na Ukrainie - oświadczył prokurator generalny Ukrainy Jurij Łucenko, zapowiadając ściganie byłego dziennikarza, a dziś deputowanego do parlamentu Serhija Łeszczenki, który ujawnił materiały w tej sprawie.

REKLAMA

Łucenko wystąpił we wtorek na konferencji prasowej, na której nazwał Łeszczenkę "politycznym skunksem". Polityk, który wcześniej był dziennikarzem znanego portalu Ukrainska Prawda, w 2016 roku opublikował informacje kompromitujące Paula Manaforta, ówczesnego szefa sztabu wyborczego Donalda Trumpa.

Deputowany Łeszczenko zostanie wezwany przez śledczych, będą mu zadawane pytania i najprawdopodobniej zostanie sformułowane podejrzenie ujawnienia danych śledztwa przedprocesowego na temat tak zwanej "czarnej kasy" Partii Regionów, co doprowadziło do ingerencji w amerykańskie wybory z ukraińskiego terytorium - oświadczył prokurator generalny.

"Czarna kasa" Partii Regionów to księga wydatków korupcyjnych ugrupowania ukrywającego się dziś w Rosji, obalonego w 2014 roku byłego prezydenta Wiktora Janukowycza. Manafort pracował dla niego w latach 2007-12. W księdze znajdują się wpisy o wypłatach dla Manaforta na łączną kwotę 12,7 mln dolarów w gotówce.

Nasi działacze wywołali skandal podczas wyborów prezydenckich w USA w 2016 roku, (...) jednak uważam, że ingerencja w amerykańskie wybory dokonywana była z terytorium Ukrainy, lecz robili to urzędnicy i obywatele Stanów Zjednoczonych - powiedział.

Tak, to prawda, że zaangażowali w swoją kampanię dyskredytacji jednego z kandydatów na prezydenta (USA) naszych obywateli, którzy byli faworytami ambasady USA, jednak działania te powinny oceniać organy w USA - oświadczył, wskazując na Łeszczenkę.

Waszyngton odwołał niedawno ze stanowiska ambasadora USA w Kijowie Marie Yovanovitch, której kadencja miała upłynąć dopiero latem.

Łucenko zwołał konferencję prasową kilka dni po tym, gdy adwokat Donalda Trumpa, Rudy Giuliani odwołał zapowiadaną wcześniej podróż na Ukrainę. Giuliani planował przyjazd do Kijowa, by nakłonić prezydenta-elekta Wołodymyra Zełenskiego do przeprowadzenia dwóch śledztw, które mogą być korzystne dla prezydenta USA.

Giuliani zdecydował ostatecznie, że nie podjedzie na Ukrainę, gdyż - jak mówił - mógłby wkroczyć "w grupę ludzi, którzy są wrogami prezydenta (...) w niektórych przypadkach wrogami USA (...)". Wymienił przy tym nazwisko Łeszczenki, który w wyborach prezydenckich na Ukrainie wsparł Zełenskiego.

Były dziennikarz oświadczył w odpowiedzi, że ujawnił materiały na temat wydatków Partii Regionów chcąc walczyć z korupcją. Łeszczenko ocenił także, że angażując się w pomoc ekipie Trumpa, Łucenko próbuje zachować stanowisko prokuratora generalnego przy nowym prezydencie w swoim kraju.

Po ogłoszeniu przez adwokata Trumpa zamiaru wyjazdu na Ukrainę "New York Times" podkreślał, że jest "rzeczą bardzo zdumiewającą, iż prawnik urzędującego prezydenta ma zamiar wywrzeć naciski na rząd obcego państwa (...), aby prowadziło śledztwa, które mogą (...) pomóc w jego reelekcji". Co więcej - zwracał uwagę dziennik - Giuliani podejmuje się takiej misji, mimo iż Trump "spędził ponad połowę swej prezydentury odpowiadając na zarzuty, że jego sztab wyborczy w 2016 roku konspirował z obcym mocarstwem".

Według "NYT" Giuliani poszukuje informacji, które miałyby pokazać w innym świetle aferę Russiagate, czyli sprawę domniemanej współpracy ludzi z otoczenia Trumpa z przedstawicielami Kremla. Chodzi o uwiarygodnieni tezy, że Kijów wsparł w 2016 roku sztab rywalki Trumpa, Hillary Clinton, przekazując Amerykanom informacje na temat Manaforta.

Giuliani chciał też zbadać na Ukrainie sprawę zaangażowania syna byłego wiceprezydenta USA Joe Bidena we współpracę z firmą gazową należącą do ukraińskiego oligarchy. Biden jest faworytem sondaży dotyczących demokratycznych kandydatów w wyborach prezydenckich w 2020 roku.