​"Koniec stanu łagodnego traktowania" dla prezydenta Francji Emmanuela Macrona to najczęściej powtarzający się tytuł w poniedziałkowych gazetach francuskich. W ten sposób media określają 10-procentowy spadek popularności wybranego w maju prezydenta.

REKLAMA

Stanem łagodnego traktowania (fr. etat de grace, dosł. stan łaski) nazywa się od dawna we Francji krótki na ogół okres, gdy po objęciu stanowiska prezydent cieszy się popularnością o wiele wyższą niż wskazywałyby na to rezultaty głosowania.

Zdaniem wielu komentatorów na koniec tego okresu wskazuje najnowszy sondaż, odnotowujący wzrost rozczarowania w stosunku do prezydenta we wszystkich warstwach społecznych i przedziałach wiekowych, zarówno na prawicy, jak i na lewicy oraz w centrum.

W świetle wyborów charakteryzujących się rekordową absencją i zwycięstwa ułatwionego odrzuceniem (skrajnie prawicowego) Frontu Narodowego, przepowiadano Macronowi, że na początku swego urzędowania nie zazna stanu łaski. Zaznał. Ale wygląda na to, że ten stan już się zdecydowanie skończył - komentuje największy francuski dziennik "Ouest France".

Jako bezpośrednie przyczyny spadku popularności Macrona wymienia się politykę fiskalną, uderzającą w biedniejsze warstwy społeczeństwa oraz "niegodne" potraktowanie szefa sztabu generalnego francuskich sił zbrojnych Pierre'a de Villiersa, który zdezawuowany przez prezydenta, ustąpił w zeszłym tygodniu, po proteście przeciw cięciom w tegorocznym budżecie obronnym.

Wszystkie przeszkody, jakie nagle się pojawiły, mają podstawę w wydatkach publicznych - analizuje redaktor naczelny dziennika "L’Opinion" Nicolas Beytout.

To prawda, Emmanuel Macron spowodował, że o Francji dobrze mówi się w świecie i sprawił, że kraj uwierzył w siebie - pisze z kolei Marcelo Wesfreid w "Le Figaro". Dodaje zarazem, że posunięciami fiskalnymi uderzył w emerytów, w pracowników państwowych, w stowarzyszenia broniące praw kobiet i w samorządy terytorialne.

Redaktor naczelny "Liberation" Laurent Joffrin ironizuje na temat połączenia przez Macrona prawicy i lewicy, porównując to z przepisem na pasztet mieszany, który zawiera pół konia (prawicy) i pół zająca (lewicy).

Deputowany skrajnie lewicowej Francji Nieujarzmionej wnioskuje z sondażu, że "Francuzi znudzili się magicznymi trikami (prezydenta), które służą najbogatszym".

Wesfreid przypomina w "Le Figaro", że po trzech miesiącach dwaj poprzednicy Macrona - Francois Hollande i Nicolas Sarkozy - mieli lepsze wyniki. Podczas gdy "zadawalająco" ocenia obecnego szefa państwa 54 proc. badanych, o 10 pkt proc. mniej niż miesiąc temu, w lipcu 2007 r. Sarkozy miał 66 proc., a w lipcu 2012 r. Hollande - 56 proc. "Obaj prezydenci spadali następnie (w sondażach) i nie byli w stanie tego odwrócić" - pisze dziennikarz "Le Figaro".

Według cytowanego w artykule prezesa firmy sondażowej PollingVox, Jerome'a Sainte-Marie, "trzy miesiące to okres, w którym powstają linie tworzące obraz (prezydenta), utrwalające się następnie w opinii publicznej".

Otoczenie prezydenta próbuje bagatelizować ten spadek. Dobrze wiadomo, że prezydenci nie mogą być wciąż popularni - powiedział w wywiadzie radiowym działacz partii prezydenckiej LREM. A inny działacz tego stronnictwa, cytowany przez "Le Figaro" Arnaud Leroy twierdzi, że "taka jest cena reform". Należy iść do celu, nie zważając na sondaże, bo to pułapka, w którą wpadli dwaj poprzedni prezydenci - twierdzi ten polityk, który od pierwszej chwili popierał Macrona.

Znany we Francji komentator Jean-Marcel Bouguereau ocenia, że nastąpiło przesycenie jego wszechobecnością: tu w stroju lotnika, dziś u boku Schwarzeneggera, jutro jako kapitan okrętu podwodnego. Komunikacja skalkowana z Baracka Obamy, przeznaczona dla pism lifestylowych. Ma się dosyć. Jeśli w ogóle był stan łaski, to już się skończył.

(az)