Marsz na Kabul zapowiadają wojska afgańskiego opozycyjnego Sojuszu Północnego. Jak jednak podkreślają przedstawiciele Sojuszu ich wojska nie będą wkraczać do miasta. Kabul znajdzie się w oblężeniu. To dość częsta taktyka walki w Afganistanie. Dowódcy Sojuszu liczą, że w ten sposób unikną niepotrzebnego rozlewu krwi, a Talibowie sami się poddadzą.
Dwa dni temu amerykański sekretarz stanu Colin Powell po raz pierwszy powiedział wprost, że Stany Zjednoczone z zadowoleniem powitałyby przesunięcie linii frontu w kierunku Kabulu - dodał jednak, ze to, czy opozycja miałaby wejść do miasta "jest przedmiotem trwającej nadal dyskusji". W nocy amerykańskie samoloty po raz kolejny bombardowały Kabul a także okolice Kandaharu. Z doniesień z Afganistanu wynika jednak, że głównym celem zarówno wczorajszych jak i nocnych nalotów były pozycje Talibów na linii frontu, kilkadziesiąt kilometrów na północ od Kabulu. Talibowie - jak co dzień - mówią o cywilnych ofiarach nalotów. Oskarżają amerykańskie siły o zbombardowanie meczetu w Heracie na zachodzie Afganistanu. Twierdzą, że zginęło co najmniej 40 osób, a wiele zostało rannych. Jednocześnie afgańska Islamska Agencja Prasowa podała, że Amerykanie zaatakowali także konwój cystern wiozących ropę do Kandaharu. Pociski uderzyły, gdy konwój znajdował się zaledwie osiem kilometrów od miasta.
Wczoraj amerykańskie bomby przez przypadek spadły także w pobliże pozycji Sojuszu Północnego. Na szczęście nie było ofiar i wielkich strat. Specjaliści przypuszczają, że kiedy Amerykanie ponownie zaczną bombardować pierwszą linię frontu pod Kabulem podobnych przypadków może być jeszcze więcej. Linia frontu w wielu miejscach ma tam skomplikowany przebieg i tak naprawdę czasami nie wiadomo gdzie kończą się pozycje Talibów, a zaczynają się stanowiska żołnierzy Sojuszu Północnego.
foto Al-Jazeera
12:15