Jeszcze dziś mogą zapaść decyzje o przetransportowaniu kolejnej grupy polskich pacjentów z chorwackich szpitali do Polski. O dalszym losie poszkodowanych w katastrofie autokaru zdecydują lekarze. Do wypadku z polskimi pielgrzymami doszło w sobotę ok. godz. 5.40 na autostradzie A4. Jadący w kierunku Zagrzebia autobus zjechał z drogi i wpadł do rowu przy autostradzie. Zginęło 12 osób. Do dziś udało się zidentyfikować dziewięć ofiar.
Pierwsza grupa rannych Polaków mogłaby wrócić do kraju we wtorek lub w środę - informuje nasz specjalny wysłannik do Chorwacji Marek Wiosło. Ale wszystko zależeć będzie od decyzji lekarzy. Konsultacje w tej sprawie trwać będą przez cały poniedziałek.
Po tragicznym wypadku do chorwackich szpitali trafiło 28 osób. Stan 19 lekarze określają jako ciężki.
Polacy, których stan zdrowia na to pozwala, mogliby zostać przetransportowani do kraju m.in. śmigłowcami LPR.
Według wiceministra zdrowia Waldemara Kraski do Polski może zostać przetransportowanych około 10 osób.
"Jesteśmy w ciągłym kontakcie ze szpitalami, w których przebywają nasi pielgrzymi, nasi rodacy. Kilka osób jest w stanie ciężkim, to są osoby, które także wymagają oddechu wspomaganego, czyli są osobami podłączonymi do respiratora" - tłumaczył Kraska w poniedziałek w TVP1.
W rozmowie z naszym reporterem Michałem Dobrołowiczem wiceminister powiedział, że ranni mają m.in. urazy wielonarządowe, złamania kończyn, czy złamania kręgosłupa.
W poniedziałek poinformowano, że zidentyfikowano dziewięć ofiar sobotniego wypadku. Wciąż nie wiadomo jednak, kiedy opublikowana zostanie pełna lista ofiar. To zależy od strony chorwackiej, która bardzo dokładnie analizuje wszystkie informacje.
"Może to być kwestia najbliższych kilkudziesięciu godzin" - przyznaje jednak wiceminister zdrowia Waldemar Kraska. "Stuprocentowa pewność jest konieczna, za nami pierwsze oględziny autokaru. Prokurator pozwolił na przekazanie dokumentów, bagaży" - dodaje wiceminister w rozmowie z RMF FM.
Główny Inspektor Transportu Drogowego w niedzielę zapowiedział kontrolę w firmie z Płońska, której autokar rozbił się w sobotę z pielgrzymami w Chorwacji. Audyt w najbliższych dniach ma rozpocząć inspektorat z Mazowsza.
Inspektorzy mają sprawdzić dokumentację firmy, chodzi także o kwestie przestrzegania przez kierowców czasu pracy.
Możemy sprawdzić nawet rok wstecz, czy nie ma naruszeń związanych z czasem pracy kierowców. Czyli możemy sprawdzić, czy kierowcy jeżdżąc na innych trasach przestrzegali przepisów związanych z normami czasu pracy, mieli odpoczynki, czy nie były przekraczane normy czasu prowadzenia pojazdu - podkreślił w niedzielę Alvin Gajadhur.
Sprawdzone zostanie również, czy zatrudnieni w firmie kierowcy mają odpowiednie uprawnienia.
Zdaniem Gajadhura, w zależności od wielkości firmy kontrola może potrwać od ponad miesiąca do kilku miesięcy. Zwrócił też uwagę, że czas pracy kierowców jest kontrolowany także w trakcie rutynowych kontroli drogowych. To są kontrole wyrywkowe, jeżeli zatrzymamy autokar na trasie, czy przed wyjazdem na prośbę organizatorów wyjazdu. Wtedy sprawdzany jest stan techniczny pojazdu, trzeźwość kierowcy, ale to jest kontrola konkretnego kierowcy i konkretnego autokaru - powiedział.
Przyznał, że inspekcja drogowa nie sprawdzała autokaru, który uległ wypadkowi na Chorwacji. "Być może robiła to policja" - zaznaczył Gajadhur i przypomniał, że przyczyny wypadku bada strona chorwacka; prokuratura i policja chorwacka.
Jarosław Miłkowski z biura "U Brata Józefa", które pośredniczyło w organizacji wyjazdu do Medziugorje powiedział, że autokar, którym podróżowali pielgrzymi był wynajęty od firmy z Płońska.
Jak poinformowało w sobotę Ministerstwo Infrastruktury. Autokar, który uległ wypadkowi w Chorwacji, był zarejestrowany w Polsce i posiadał wszystkie wymagane prawem przeglądy.
Dobrze pamiętam moment wypadku. Gdy autokar zjechał z drogi powiedziałem sobie: jedziemy w pole, zaraz będziemy fruwać! Okazało się, że trafiliśmy prosto w wybetonowany rów - powiedział ks. Rafał Działak, jeden z poszkodowanych w wypadku autokaru w Chorwacji.
Ks. Działak, kapłan jednej z parafii w Koninie (Wielkopolskie) zaznaczył wczoraj, że czuje się dość dobrze, nie może jednak wstawać z łóżka. Leży w szpitalu na obserwacji.
"Jestem trochę poobijany, trochę poszyty, trochę poobcierany. Mam złamanie kości krzyżowej, kazano mi leżeć, nie mogę ruszać nogami" - podkreślił. Przyznał, że niewiele wie o losie innych pielgrzymów.
"Mam zakaz schodzenia z łóżka, więc nigdzie nie mogę chodzić, nikogo nie mogę odwiedzać. Wczoraj były u nas dwie dziewczyny, które już wróciły do Polski. W naszym szpitalu przebywa osiem osób, coś o sobie wiemy, ale poszkodowani z wypadku są w pięciu różnych szpitalach. Na sali jestem z jeszcze jednym uczestnikiem tego wyjazdu, panem Pawłem" - powiedział.
Ks. Rafał Działak dodał, że bardzo dobrze pamięta moment wypadku.
"Nie spałem od 3.15. Wprawdzie siedziałem w przedostatnim rzędzie, ale obserwowałem sobie wszystko. Na granicy z Chorwacją czekaliśmy jakieś 20 minut, była kontrola paszportowa. Pan Paweł, z którym jestem w pokoju mówił, że za przejściem granicznym kierowcy zatrzymali autokar i się wymienili. Ujechali niewiele i wydarzyło się to, co się wydarzyło" - opowiada.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video