​Były pierwszy oficer-mechanik zaginionego na początku października koło Wysp Bahama kontenerowca "El Faro" oświadczył, że pięciu Polaków uczestniczących w ostatnim rejsie tego statku nie było zatrudnionych przy pracach remontowych w maszynowni. Amerykańska Straż Przybrzeżna oraz Narodowa Rada Bezpieczeństwa Transportu starają się ustalić, co działo się w ostatnich minutach rejsu, kiedy jednostka wpadła w centrum huraganu Joaquin.

REKLAMA

Przesłuchiwany przez Straż Przybrzeżną USA w Jacksonville na Florydzie w ramach prowadzonego dochodzenia James Robinson zeznał, że Polacy przygotowywali statek do służby żeglugowej na Alasce, którą miał podjąć 1 stycznia. Powiedział, iż nie sądzi, by powierzono im jakiekolwiek prace dotyczące głównego systemu napędowego. We wcześniejszych zeznaniach wskazywano, że kotłom parowym statku kończył się resurs międzyremontowy, ale według Robinsona były one bezpieczne.

Wskutek awarii napędu płynący z Jacksonville na Puerto Rico "El Faro" utracił zdolność manewrową i zatonął 1 października w burzy wywołanej huraganem Joaquin. Nie ocalał nikt spośród łącznie 33 członków załogi - 28 Amerykanów i 5 Polaków z ekipy pomocniczej. Po katastrofie armator kontenerowca oświadczył, że Polacy zajmowali się pracami remontowymi w maszynowni.

Akcja ratownicza nie przyniosła żadnego rezultatu. W rejonie katastrofy natrafiono tylko na jedne niezidentyfikowane zwłoki w kostiumie ratunkowym, które pozostawiono w morzu oraz na uszkodzoną pustą szalupę "El Faro". Wykryty hydrolokatorem wrak statku spoczywa na głębokości około 4600 metrów.

(abs)