David Cameron odrzucił propozycję Hermana Van Rompuya w sprawie unijnego budżetu na lata 2014-20, ale nie użył słowa "weto". Brytyjski premier był pierwszym politykiem, z którym na rozmowie w cztery oczy spotkał się szef Rady Europejskiej. Wizytę w "konfesjonale" ma już za sobą również szef polskiego rządu Donald Tusk. Rozmowa trwała około 25 minut, jej szczegółów nie ujawniono.
"Konfesjonałem" nazywa się dwustronne spotkania szefa Rady Europejskiej z liderami, które zadecydują o tym, czy jest szansa na porozumienie w sprawie unijnego budżetu. Pierwszy z Hermanem Van Rompuyem spotkał się premier Wielkiej Brytanii. David Cameron odrzucił propozycję przewodniczącego RE i wykluczył negocjacje ws. brytyjskiego rabatu, czyli ulgi wywalczonej przez byłą premier Margaret Thatcher. Nie użył jednak słowa "weto". Powiedział, że walczy w imieniu brytyjskich i europejskich podatników. Absurdalnym nazwał zwiększenie unijnego budżetu w momencie, gdy trzeba ciąć budżety narodowe. Aby spełnić żądania Wielkiej Brytanii, trzeba by dokonać kolejnych cięć w wysokości około 60 mld euro. Londyn chce szukać oszczędności między innymi w unijnej administracji.
Na deser Van Rompuy zostawił sobie konsultacje z Paryżem i Berlinem. Dopiero po wysłuchaniu wszystkich przedstawi nowy projekt budżetu, który będzie podstawą do negocjacji.
Bernard Cazeneuve, francuski minister spraw europejskich, zasugerował, że Francja będzie walczyć u boku Polski przeciwko Wielkiej Brytanii, która domaga się obcięcia potrzebnych nam pieniędzy. Planowany jest atak na tzw. brytyjski rabat wywalczony w latach 80. przez byłą premier Margaret Thatcher, dzięki któremu Londyn wpłaca do unijnego budżetu mniej, niż powinien. Trzeba skończyć z tego typu rabatami, które polegają na tym, że dany kraj sam wypłaca sobie czek z unijnej kasy. To sprzeczne z zasadą europejskiej solidarności - powiedział korespondentowi RMF FM Markowi Gładyszowi francuski minister spraw europejskich.
Czy najważniejsze dla Polski pieniądze - na politykę spójności i dla rolników - mogą być zagrożone z powodu dążenia Wspólnoty do oszczędności? Nie sadzę - skomentował Cazeneuve. Musimy wspólnie walczyć o te fundusze, bo to one mogą być źródłem ożywienia gospodarczego w Unii. Nasze stanowisko w tej sprawie jest jasne. Budżet Unii musi być rozsądny. Z jednej strony trzeba mieć na uwadze uwarunkowania finansowe, ale z drugiej strony musi on być wystarczający, by sfinansować politykę spójności i wspólną politykę rolną. Trzeba zrównoważyć wydatki - jedne powinny zostać zredukowane, inne powinny wzrosnąć. No i są te sławetne rabaty, którymi trzeba się zająć. Jako francuski minister spraw europejskich nie chcę Europy, która byłaby tylko synonimem dyscypliny i rygoru budżetowego, Europy zaciskania pasa. Chcemy, by Unia działała również na rzecz ożywienia gospodarczego i solidarności. To wizja, której Francja broni w łonie Unii Europejskiej - tłumaczył Cazeneuve naszemu korespondentowi.
Zapytany, czy Francja przeciwstawi się również projektowi unijnych cięć w sferze pomocy dla najbiedniejszych obywateli, za którymi opowiadają się m.in. Niemcy i które mogłyby kosztować Polskę prawie pół miliarda euro, Bernard Cazeneuve odpowiedział twierdząco. Zaznaczył jednak, że władze w Paryżu "nie idą do boju przeciwko Niemcom". Idziemy po prostu do boju, by bronić europejskiej solidarności. Jeżeli przyłączą się do tego wszyscy nasi partnerzy, to stanie się to z korzyścią dla całej Unii, której działania będą dzięki temu bardziej wyraziste i czytelne - wyjaśnił francuski minister.
Polska walczy o zapowiadane w kampanii, a potem w Sejmie przez premiera 300 miliardów złotych na rozwój regionów i 100 miliardów na rolnictwo z budżetu UE na lata 2014-2020. Jakie są szanse, że dostaniemy te pieniądze? Niestety, to nie zależy od nas, bo nie stawiamy wygórowanych żądań, wręcz przeciwnie - chcemy minimum. 400 miliardów złotych to nawet mniej, niż oferta zawarta w ostatniej propozycji budżetowej Hermana Van Rompuya.
Niewiadomą są kraje, które wpłacają najwięcej do unijnej kasy, bo to one rozdają karty. Pod nóż - jeżeli chodzi o cięcia - pójdzie w pierwszej kolejności unijna administracja i wspólny fundusz na międzynarodowe projekty infrastrukturalne, a nie polityka spójności.
Wieczorem, przed formalnym rozpoczęciem budżetowych negocjacji, Polska zorganizuje w Brukseli spotkanie 15 państw przyjaciół spójności. To przede wszystkim spotkanie propagandowe. Zaproszono na nie telewizje i fotoreporterów, chodzi więc bardziej o prężenie muskułów niż o ustalanie szczegółów wspólnej strategii tuż przed wyłożeniem na stół nowej propozycji budżetowej Hermana Van Rompuya.O wiele ważniejsze jest popołudniowe spotkanie prezydenta Francji i kanclerz Niemiec. Nieoficjalnie unijni dyplomaci twierdzą, że Angela Merkel i Francois Hollande chcą się porozumieć przed rozmowami z Hermanem Van Rompuyem. Jeśli uzgodnią wspólne stanowisko w sprawie unijnego budżetu, to oni będą nadawać ton negocjacjom.
Nie wiadomo także, czy manifestowana obecnie solidarność 15 krajów przetrwa choćby pierwszą próbę ognia, gdy zacznie się przekupywanie Rumunów, Czechów czy Węgrów.
Przed szczytem w Brukseli wetem groziło dziewięć krajów, w tym Włochy, Węgry, Francja, a także Wielka Brytania. Londyn uważany jest za najtrudniejszego negocjatora. Żąda największych cięć w propozycji budżetu UE opiewającej na 973,2 mld euro w latach 2014-20.Sytuacja jest bardzo trudna, bo każdy kraj chce, by jego składka do unijnej kasy była jak najmniejsza, a jednocześnie stara w jak największym stopniu korzystać z unijnych funduszy. Zwłaszcza teraz, gdy w kryzysie państwom brakuje własnych środków na inwestycje. Jeśli rozmowy zakończą się fiaskiem, to kolejny budżetowy szczyt odbędzie się najpewniej w lutym.