Raport specjalnego prokuratora Roberta Muellera wykazał, że Rosja dokonywała daleko idących i systematycznych ingerencji w wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych w 2016 roku oraz że doszło do utrudniania działań wymiaru sprawiedliwości, który badał tę sprawę - podkreśliła była senator i była szefowa amerykańskiej dyplomacji Hillary Clinton, która w 2016 roku ubiegała się o prezydenturę z ramienia Partii Demokratycznej. Jej przeciwnikiem był Donald Trump - właśnie na jego sztab wyborczy padło podejrzenie o zmowę z Moskwą.
Do sprawy raportu przygotowanego przez specjalnego prokuratora Roberta Muellera, który badał m.in. podejrzenia dot. zmowy pomiędzy otoczeniem Trumpa a Kremlem i wpływania przez Rosjan na amerykańskie wybory z 2016 roku, Hillary Clinton odniosła się podczas wizyty w swojej dawnej uczelni Wellesley College, którą odwiedziła razem z inną słynną absolwentką uczelni, byłą sekretarz stanu Madeleine Albright.
Zdaniem Clinton, raport specjalnego prokuratora wykazał daleko idące i systematyczne ingerencje Rosji w wybory prezydenckie w USA w 2016 roku, a także utrudnianie przez Donalda Trumpa działań amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości w tej sprawie.
Nie można przeczytać tego raportu, rozdział po rozdziale, linijka po linijce, fakt po fakcie, by nie dojść do takich wniosków - stwierdziła Clinton.
Podkreśliła, że "nie ma nic normalnego w podkopywaniu rządów prawa, w atakowaniu prasy i w próbach podważenia innej gałęzi władzy".
Ludzie nie chcą już o tym słuchać, chcą powrócić do normalnego życia - oceniła.
Clinton wyraziła również pogląd, że dynamiczny rozwój i ciągły wzrost szybkości internetu ułatwia zadanie rozmaitym demagogom i rozpowszechniającym fałszywe czy zastraszające treści.
Śledztwo Muellera trwało 22 miesiące i toczyło się dwutorowo: badano sprawę ingerencji Rosjan w wybory prezydenckie 2016 i kontaktów ludzi z otoczenia Donalda Trumpa z przedstawicielami Kremla, a równolegle sprawdzano, czy prezydent nie usiłuje blokować działań wymiaru sprawiedliwości w tej sprawie.
Raport ze śledztwa Mueller przedłożył prokuratorowi generalnemu Williamowi Barrowi, a zredagowaną i skróconą wersję dokumentu opublikowano 18 kwietnia.
Liczący 448 stron dokument głosi, że w śledztwie nie stwierdzono, by ktokolwiek ze sztabu Trumpa spiskował z Rosją, a także nie znaleziono dowodów na to, że prezydent popełnił przestępstwo utrudniania działań wymiaru sprawiedliwości, choć - jak zaznaczono - nie jest możliwe jednoznaczne stwierdzenie, że tego nie robił. Wielu wątpliwości raport nie rozwiewa.
Sam Donald Trump wielokrotnie utrzymywał, że raport Muellera nie wykazał zmowy ludzi z jego sztabu wyborczego z Rosjanami ani prób utrudniania dochodzenia Muellera, zaś samo śledztwo nazywał "polowaniem na czarownice".
Robert Mueller jednak, komentując swój raport w wystąpieniu w Departamencie Sprawiedliwości USA pod koniec maja, oświadczył: Gdybyśmy byli pewni, że prezydent Donald Trump nie popełnił przestępstwa, to byśmy to powiedzieli.
Wyjaśnił, że w świetle instrukcji Departamentu Sprawiedliwości "nie było takiej opcji" jak postawienie Trumpa w stan oskarżenia.
Prezydent nie może być oskarżony za przestępstwo federalne tak długo, jak długo sprawuje urząd. Byłoby to niekonstytucyjne - zaznaczył Mueller.
Stwierdził również, że raport z tego dochodzenia "mówi sam za siebie".
Według zasiadających w Kongresie demokratów, dokument uzasadnia wszczęcie procedury impeachmentu, czyli postawienia prezydenta w stan oskarżenia.
Zważywszy, że prokurator specjalny Mueller nie mógł wszcząć postępowania karnego przeciw prezydentowi, na Kongres spada obowiązek zareagowania na przestępstwa, kłamstwa i inne występki prezydenta Trumpa - ocenił szef komisji sprawiedliwości Izby Reprezentantów, demokrata Jerry Nadler.
Pytany zaś przez dziennikarzy, czy komisja rozważa impeachment Trumpa, stwierdził jedynie, że taka opcja "nie jest wykluczona".