Wiemy, że Emmanuel Macron nie boi się odważnych decyzji. Jedną z nich bez wątpienia było rozpisanie przedterminowych wyborów parlamentarnych, co nastąpiło po zwycięstwie skrajnej prawicy w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Czemu francuski przywódca zdecydował się na taki krok? Jak skonstruowany jest system wyborczy? Jaka we Francji jest rola parlamentu i prezydenta? W poniższym artykule postaramy się odpowiedzieć na te pytania.
W dniach 6-9 czerwca w Europie odbyły się wybory do Parlamentu Europejskiego. Po opublikowaniu pełnych wyników wyborów, wielki sukces mogła odtrąbić skrajna prawica. Silnie prawicowe ugrupowania w niektórych przypadkach osiągnęły zaskakująco dobre wyniki w wielu krajach Starego Kontynentu.
Jednym z takowych było francuskie Zjednoczenie Narodowe, czyli dawny Front Narodowy Marine Le Pen - uzyskało ono 31,3 proc. głosów. To bez wątpienia najlepszy wynik tej partii w historii, której nieformalną liderką pozostaje Marine Le Pen, ale szefem i twarzą jest 28-letni Jordan Bardella.
Daleko za Zjednoczeniem Narodowym uplasował się obóz prezydenta Francji Emmanuela Macrona, czyli centrowa partia Odrodzenie i jej sojusznicy. Na listę oddano zaledwie 14,6 proc. głosów. Na trzecim miejscu uplasowała się Partia Socjalistyczna, która uzyskała ciut mniejsze poparcie, bo 13,8 proc.
Po ogłoszeniu wyników exit poll, które wskazywały na dwukrotną przewagę skrajnej prawicy, Jordan Bardella oznajmił, że jego partia będzie domagać się rozpisania przedterminowych wyborów parlamentarnych.
Kierownictwo tego ugrupowania chyba nawet nie zdążyło złożyć wniosku formalnego, bo naprzeciw wyszedł im Emmanuel Macron, który ogłosił rozwiązanie Zgromadzenia Narodowego, czyli izby niższej francuskiego parlamentu i wyznaczył przedterminowe wybory. Pierwsza tura odbywa się dziś, tj. 30 czerwca, a druga - 7 lipca.
Decyzja prezydenta Francji o rozwiązaniu parlamentu i zarządzeniu przedterminowych wyborów wprawiła w osłupienie nie tylko wszystkich komentatorów sceny politycznej we Francji, ale też jego najbliższych sojuszników.
Potencjalnych przyczyn takiego ruchu francuskiego przywódcy może być kilka. Tutaj trzeba wspomnieć, że o ile Macron został wybrany w 2022 roku na drugą kadencję, o tyle jego ugrupowaniu nie udało się zdobyć zdecydowanej większości parlamentarnej. Aby uchwalić kontrowersyjne ustawy, takie jak reforma emerytalna, gospodarz Pałacu Elizejskiego coraz bardziej musiał kombinować - pomijać parlament i korzystać z prezydenckich dekretów. Budziło to oburzenie nie tylko wśród polityków partii opozycyjnych, ale też w społeczeństwie.
CNN zauważa, że jednym z powodów rozpisania przedterminowych wyborów może być fakt, że Francuzi... i tak wkrótce mogliby pójść do urn. Portal stacji tłumaczy, że za każdym razem, gdy Macron uchwala prawo dekretem prezydenckim, parlament może głosować nad wotum zaufania dla jego rządu. W związku z tym, że na koniec tego roku zaplanowano kolejne ustawy budżetowe, które zapewne będzie musiał uchwalić dekretem prezydenckim, rząd Macrona kolejnych głosowań nad wotum zaufania mógłby nie przetrwać.
Inna teoria głosi, że szef francuskiego państwa zaryzykował i rzucił wyzwanie ekstremom - skrajnej prawicy i skrajnej lewicy. Coraz bardziej prawdopodobne jest bowiem, że w 2027 roku na stanowisku prezydenta Macrona zastąpi Marine Le Pen (obecny gospodarz Pałacu Elizejskiego nie będzie mógł się ubiegać o trzecią kadencję - przyp. red.) i trwające przedterminowe wybory parlamentarne mogą sprawić, że jej ugrupowanie przejmie wcześniej odpowiedzialność za państwo.
Po ewentualnym objęciu władzy Zjednoczenie Narodowe może napotkać pewne ograniczenia, które sprawią, że skrajnie prawicowe ugrupowanie nie będzie w stanie dotrzymać swoich obietnic. Być może właśnie o to chodzi Macronowi - by pojawiły się głosy o niekompetencji i kłamstwach, które we francuskich mediach będą rezonować wyjątkowo głośno. Zrzeczenie się części władzy może dać ludziom Macrona większe szanse na odzyskanie jej w 2027 roku.
W Zgromadzeniu Narodowym, czyli izbie niższej francuskiego parlamentu, zasiada 577 deputowanych, którzy są wybierani z tej samej liczby okręgów wyborczych według ordynacji większościowej.
By partia mogła rządzić samodzielnie, potrzebuje 289 mandatów. W rozwiązanym parlamencie ugrupowanie Emmanuela Macrona miało zaledwie 250 mandatów, więc do uchwalenia ustaw potrzebowało głosów innych partii.
Jeśli w pierwszej turze wyborów kandydat uzyska 50 proc. głosów przy co najmniej 25-procentowej frekwencji w swoim okręgu wyborczym, z automatu staje się deputowanym. Tak zdarza się jednak rzadko, przez co w większości okręgów dojdzie do drugiej tury, którą wyznaczono na 7 lipca. O głosy obywateli mogą w niej starać się tylko ci politycy, którzy w pierwszej turze zdobyli co najmniej 12,5 proc. głosów. Ostatecznie wygrywa ten, który zdobędzie najwięcej głosów.
Tak skonstruowany system wyborczy sprawia, że w drugiej turze wyborów parlamentarnych często toczy się walka nie tylko pomiędzy dwoma kandydatami, ale czasami trzema lub czterema. A to może przynieść wiele niespodzianek. Niewykluczone, że ugrupowania w niektórych okręgach wyborczych w drugiej turze wycofają swojego kandydata, by przerzucić głosy na polityka, który będzie miał szanse na pokonanie rywala ze skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego.
Głosowanie odbyło się już w zagranicznych okręgach i terytoriach zamorskich Francji. We Francji głosowanie rozpoczęło się dziś o godz. 8:00, a zakończy o godz. 18:00 w mniejszych miejscowościach i o godz. 20:00 w dużych miastach, w tym w Paryżu. Od razu zostaną podane wyniki exit polls, które nie określą jednak do końca ostatecznej liczby mandatów dla poszczególnych partii.
Podział we Francji jest prosty - Zgromadzenie Narodowe odpowiada za uchwalanie prawa krajowego, z kolei prezydent określa politykę zagraniczną, europejską i obronną.
Kiedy prezydent i większość parlamentarna wywodzą się z tego samego ugrupowania, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Jeśli tak nie jest, rząd może napotkać spory problem.
W związku z tym, że ugrupowanie Emmanuela Macrona w sondażach zajmuje dopiero trzecie miejsce, a do końca jego kadencji jako prezydenta pozostają trzy lata, być może francuski przywódca będzie musiał mianować premiera z innego obozu politycznego. We Francji nazywa się to kohabitacją.
Wiele wskazuje na to, że w takiej kohabitacji prezydent Francji będzie musiał żyć, wszak już zapowiedział, że nie zrezygnuje ze stanowiska przed 2027 rokiem.
Pozostali członkowie rządu są powoływani przez prezydenta za radą premiera. To ważne, bo o ile Macron mógłby mianować kogo by chciał, o tyle w praktyce musiałby powołać ministrów, którzy są odzwierciedleniem woli większości Zgromadzenia Narodowego. A na dobrej drodze do zdobycia bezwzględnej większości jest skrajnie prawicowe Zjednoczenie Narodowe.