Kierowcy z francuskiej Bretanii, którzy skierowali do prokuratury sprawę fotoradaru-rekordzisty mogą cieszyć się ze zwycięstwa. Śledczy zgodzili się z ich stwierdzeniem, że urządzenie, które robiło 500 razy więcej zdjęć niż pozostałe fotoradary we Francji miało niewiele wspólnego z poprawą bezpieczeństwa i było tak ustawione, że nie dawało zmotoryzowanym szans na przestrzeganie przepisów.
Zobacz szalony fotoradar na filmie
Stowarzyszenia użytkowników dróg oskarżyło ministerstwo spraw wewnętrznych o wyłudzanie haraczu od właścicieli samochodów. Na autostradzie koło Rennes w Bretanii umieszczono bowiem nagle znak z ograniczeniem prędkości do 90 kilometrów na godzinę. Z powodu robót stanął on koło drogi, a nie na jezdni. Co więcej, umieszczono go w tak małej odległości od najbliższego fotoradaru, że kierowcy przyzwyczajeni do ograniczenia prędkości do 110 kilometrów na godzinę nie mieli czasu zwolnić.
Według kierowców celem dodatkowego ograniczenia prędkości było zwielokrotnienie liczby mandatów, a nie bezpieczeństwo kierowców. Powstała więc internetowa petycja podpisywana przez wielu kierowców, którzy żądali anulowania mandatów. "Szalony fotoradar" robił bowiem ponad 8000 zdjęć dziennie, podczas gdy średnia krajowa wynosi zaledwie 16 zdjęć. Sprawa została skierowana do prokuratury, która przyznała rację kierowcom. Prefektura policji anulowała ponad 50 tysięcy mandatów. Kierowcy, którzy mieli płacić za przekroczenie dozwolonej prędkości mają zostać poinformowani listownie o tym fakcie. Policja ostrzega jednak, że znak z ograniczeniem prędkości zostanie przestawiony. Gdy stanie już w odpowiednim miejscu, wszyscy kierowcy przekraczający prędkość będą musieli już płacić mandaty.
W ubiegłym roku wybuchła we Francji afera radaru drogowego, który... znieważał kierowców. Samochody wjeżdżające z niedozwoloną prędkością do niewielkiej miejscowości na północy kraju witał niecenzuralny napis, który pojawiał się na wyświetlaczu urządzenia.
Tak zwany radar pedagogiczny, ostrzegający kierowców, że jadą za szybko, został zainstalowany przy wjeździe do miejscowości Eaucourt-sur-Somme niedaleko Kanału La Manche. Spieszący się kierowca witany był niezwykle obraźliwym napisem - "Fuck you". Oczywiście po angielsku, żeby mogli go zrozumieć również piraci drogowi z pobliskiej Wielkiej Brytanii. Mer gminy twierdzi, że wielokrotnie przejeżdżał koło radaru, ale z dozwoloną prędkością, więc niczego nie zauważył.
Niecenzuralny napis pojawiał się na wyświetlaczu urządzenia przez prawie tydzień. Większość zdumionych kierowców nie miała odwagi poskarżyć się na "arogancki" radar. W końcu jednak jeden z nich nie wytrzymał i zrobił awanturę. Po wewnętrznym dochodzeniu w firmie, która dostarczyła gminie urządzenie, okazało się, że jeden z jej informatyków testował różne napisy i przez pomyłkę zarejestrował w urządzeniu przekleństwo. Błąd został usunięty. Władze Eaucourt-sur-Somme zapowiedziały, że nie zaskarżą firmy do sądu. Wyjaśniły, że - według nich kierowcy pędzący z niedozwoloną prędkością w terenie zabudowanym - między innymi koło szkoły - nie zasługują na lepsze traktowanie.
Tak zwane radary pedagogiczne instalowane są we Francji od dwóch lat. Czasami są one umieszczane w pewnej odległości przed fotoradarami, żeby nakłonić kierowców do zmniejszenia prędkości. Część radarów pedagogicznych instalowana jest przy drogach tylko po to, by zwrócić uwagę kierowcom, że jadą za szybko. Tak jest właśnie w przypadku urządzenia ustawionego przy wjeździe do Eaucourt-sur-Somme w Picardii.
W tym roku w całej Francji zainstalowanych ma zostać ponad 4200 radarów pedagogicznych.