Przejęcie Twittera przez Elona Muska wywołało szał w świecie mediów społecznościowych. Niektórzy zaczęli radować się, twierdząc, że Musk zlikwiduje cenzurę, bo miliarder znany był ze swoich dość radykalnych poglądów na temat wolności słowa w internecie. To jednak nie podoba się reklamodawcom, którzy grożą odejściem z portalu. O kontrowersyjnym splocie ideałów, biznesu i wolności Michał Zieliński rozmawiał z Filipem Konopczyńskim z Fundacji Kaleckiego.

REKLAMA

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Twitter Elona Muska a wolność słowa

Michał Zieliński: Elon Musk zapowiadał, że jego Twitter będzie absolutnie wolny. Teraz okazuje się, że nie będzie to takie proste. Przede wszystkim reklamodawcy tacy jak General Motors, Audi czy koncern Pfizer zawieszają zamówienia reklamowe, a organizacje społeczne grożą, że zdjęcie cenzury oznaczać będzie apele o pozbawienie Twittera przychodów ze strony tych wielkich firm. Musk wcześniej mówił, że jest bezwzględnym zwolennikiem wolności słowa. Co w takim razie zwycięży? Którą stronę to wszystko pójdzie?

Filip Konopczyński z Fundacji Kaleckiego: Na razie wydaje się, że zwyciężą pieniądze, a przynajmniej chęć ich posiadania przez Elona Muska. On faktycznie wielokrotnie twierdził, że ma takie libertariańskie, klasyczne podejście do wolności słowa. Ale jak się okazuje w sytuacji, w której z jednej strony mamy pieniądze, a z drugiej strony własne ideały, tym razem wiele wskazuje, że Elon Musk wybiera pieniądze. Ta cała sytuacja z bojkotem reklamodawców bardzo przypomina to, co miało miejsce kilka lat temu w związku w Facebookiem. Jak się okazało, dalej Facebook jest najpopularniejszą platformą społecznościową świata i to każe mi sceptycznie podchodzić do takich gróźb.

A proszę przypomnieć, kto wtedy groził Facebookowi i jaki był powód tych gróźb?

Sytuacja była dosyć podobna. Zarzuty stawiano wtedy firmie Facebook - teraz Meta - za niewystarczającą walkę z dezinformacją i mową nienawiści w kontekście ludobójstwa w w Mjanmie i brak reakcji Facebooka, który rzekomo to umożliwił. Także organizacje broniące praw człowieka i organizacje, które przeciwstawiają się nienawiści, przekonały dużych reklamodawców do tego, żeby zawiesili reklamy. Te reklamy zostały zawieszone. Potem oczywiście okazało się, że Facebook nie upada, a ci reklamodawcy wrócili. Jeżeli okaże się, że Twitter także nie padnie pod naporem krytyki, to także spodziewam się, że firmy po prostu wrócą, bo tam chcą zarabiać pieniądze.

Czyli spodziewa się pan raczej, że nie będzie tego wolnego słowa obiecywane przez Muska? A przynajmniej, że nie będzie ono zasadą numer jeden na Twitterze.

Ja osobiście jestem bardzo przywiązany do idei wolności słowa, natomiast obserwując od przynajmniej jednej dwóch dekad polityków i biznesmenów, którzy mówią o wolności słowa, mam takie wrażenie, że za każdym razem chodzi o inną wolność słowa niż ta, która jest dominująca. Faktycznie nikt nie lubi wolności słowa. Wszyscy mamy takie rzeczy, które chcemy, żeby były zakazane, cenzurowane. Tylko różnimy się tym, co to za rzeczy. Dla jednych to będą kwestie religijne, a dla innych to będzie właśnie język dyskryminacji.

Jedna z platform kupiona niedawno przez mającego poważne kłopoty sławnego rapera Kanyego Westa, który każe się teraz tytułować YE - taką wolność słowa dopuścił. Skutki nie były najlepsze. Również został - jak to się mówi - przez tych możnych zdemonetyzowany. Czy pana zdaniem w ogóle możliwa jest realizacja takiej idei, żeby kompletnie puścić to na żywioł, żeby każdy mógł pisać i mówić na takich platformach, co mu się podoba? Szczególnie, że napierają różnego rodzaju spiskowcy, rasiści itd.

Sprawa jest bardzo złożona. Warto się przyjrzeć się tej sprawie z dwóch perspektyw. Z jednej strony mamy faktycznie to, co jako użytkownik możemy bądź nie możemy napisać, za co zostaniemy zbanowani, zawieszone nam zostanie konto bądź to po prostu zostanie automatycznie ukryte bo to jest tzw. shadow banking. Tych form cenzury jest wiele. Z drugiej strony mamy pewne techniczne, programistyczne narzędzia, które pozwalają ograniczać na przykład roznoszenie się informacji, które mają strukturę dezinformacji. Więc tutaj nie chodzi nawet o treść, tylko o sposób roznoszenia się. Jednym z dużych problemów na Twitterze jest to, co zresztą i sam Musk zarzucał firmie w trakcie negocjacji, że Twitter toleruje konta fałszywe. W bardzo łatwy sposób można je wykorzystywać do tego, żeby szerzyć informację bądź dezinformację polityczną, ale też biznesową. W pewnym sensie influencerzy, którzy kupują fałszywych followersów, to jest dokładnie to samo, co obce państwo, które wywiera wpływ na inne państwo za pomocą Twittera. Da się ograniczyć w pewnym sensie cyrkulację treści manipulacyjnych, bez radykalnego naruszania tego, co można, a czego nie można napisać. Z tym że tutaj pojawia się problem, bo w grę wchodzą pieniądze. Oczywiście dla platform społecznościowych opłaca się, aby tych kont fałszywych było dużo, ponieważ dzięki temu mogą oferować lepsze zasięgi firmom reklamowym. Tak więc znowu mamy konflikt pieniędzy.

Czyli w tym przypadku akurat te platformy mogą być zainteresowane psuciem jakości i wiarygodności przekazu.

Wystarczy zobaczyć, co się bardziej opłaca. Jeżeli możemy komuś obiecać, że przedstawimy jego reklamy 10 milionom ludzi, to się to opłaca bardziej, niż jeżeli powiemy, że będzie to 5 milionów użytkowników.

Mamy ostatnio gigantyczne wręcz spadki notowań Microsoftu, Alphabet, Amazon. Czy władza takich firm może słabnąć? Czynotowania tych firm i ich ogromne bogactwo było nieco rozdęte? Ostatnio też Zuckerberg zapowiada zwolnienia u siebie w Meta.

Jest taka zasada, że jak duża firma technologiczna w ostatnim czasie ogłasza zwolnienia to kurs akcji idzie do góry. Jest to więc niestety naturalne narzędzie podwyższania wartości spółki. Natomiast trzeba zwrócić uwagę na to, że w pewnym sensie mamy do czynienia z korektą tego napompowania wartości wielkich spółek, które miały miejsce od początku pandemii. Kiedy była taka panika, nie było wiadomo, które biznesy się utrzymają, a które nie. I wydawało się, że ci giganci to bezpieczne miejsce.

Czyli to jest powrót do normalności swego rodzaju?

Z jednej strony tak, a z drugiej strony nie jest to powrót do tego, co znamy z poprzednich dekad. Bo ta wartość akcji była w pewnym stopniu napompowana m.in. polityką banków centralnych to znaczy tzw. tanim pieniądzem.

Stany Zjednoczone mają mnóstwo machin medialnych w internecie: Facebook, YouTube, Instagram, Twitter, Pinterest. Chińczycy też mają ogromne zasięgi w TikToku, Sina Weibo. Jest też rosyjski - przynajmniej założony przez Rosjanina - Telegram. Dlaczego Europa nie ma swojej platformy społecznościowej, jakiegoś komunikatora? Skąd to się wzięło?

To najprościej można wytłumaczyć rozdrobnieniem finansowania różnych projektów badawczych i rozwojowych. Europa to jest ciągle - mimo że mamy Unię - kilkadziesiąt państw, które same chcą wspierać własne innowacje na poziomie krajowym. Ta pula pieniędzy, która jest na całym kontynencie jest rozdrobniona. Pomijając to, że Chiny i USA po prostu znacznie więcej zainwestowały w ostatnich dekadach w te przełomowe technologie. Jesteśmy ofiarą tego, co często jest pozytywne, idei osobnych narodów. Nie chcemy zrzucać się razem do wspólnego garnuszku po to, żeby na przykład z polskich pieniędzy nie skorzystała z firma z Polski, ale z Estonii.