Minister rolnictwa Czech Miroslav Toman poinformował, że na tamtejszy rynek trafiło podejrzane mięso z Polski. „Nie wierzę w polski system kontroli” - oświadczył. Zaapelował, aby Czesi sprawdzali pochodzenie spożywanego mięsa i unikali tego z Polski.
Według czeskiego ministra, na tamtejszy rynek trafiło około 300 kg mięsa. Jedna z dostaw, która zawierała około 100 kg wołowiny, została cofnięta do Polski po informacji od polskiego przedsiębiorcy o pochodzeniu mięsa.
Szef Państwowego Urzędu Weterynaryjnego (SVS) Zbyniek Semerad zaznaczył, że mięso, które dotarło do Czech, nie musi być groźne, ale pochodzi z tej samej rzeźni, w której zabijano i przerabiano chore zwierzęta.
Zdaniem ministra Tomana fakt, że to polski przedsiębiorca ostrzegł o problematycznej przesyłce wskazuje, iż polskie urzędy nie informowały szczerze o powstałym problemie. Najpierw mówili, że mięso z tej rzeźni nie trafiło za granicę. Później mówili o 10 krajach, ale zapewniali, że mięso nie trafiło do Czech - powiedział minister. Wezwał polską stronę do wprowadzenia "kompetentnie funkcjonującego systemu kontroli weterynaryjnej".
Toman oświadczył, że jeśli sytuacja się nie poprawi, to po konsultacji z Komisją Europejską będzie chciał wprowadzenia rozwiązań gwarantujących, że mięso z Polski nie będzie trafiać na czeski rynek. Pytany, czy to oznacza wprowadzenie zakazu importu, odpowiedział twierdząco.
Do czasu uzyskania gwarancji, że polskie służby weterynaryjne pracują kompetentnie zalecił rodakom, by unikali polskiego mięsa i preferowali rodzimą produkcję.
Pod koniec stycznia telewizja TVN wyemitowała szokujący materiał. Dziennikarze "Superwizjera" postanowili sprawdzić, co dzieje się z tysiącami chorych zwierząt, które mimo leczenia nie zdrowieją. Ich śledztwo dowiodło, że w naszym kraju od lat istnieje czarny i niezwykle opłacalny rynek handlu chorym bydłem. Informator "Superwizjera" przyznaje wprost: Jak sztuka jest leżąca, chłop dzwoni, żeby się jej pozbyć. Bo on ją leczył, szprycował, pięćset złotych zainwestował w weterynarza. Czasem sam lekarz mówi: "chłopie, weź to gdzieś, opie***l, to przynajmniej jakiś zysk będzie z tego.
Jak się okazuje, w internecie i lokalnej prasie jest setki kierowanych do hodowców bydła ogłoszeń z ofertą skupu chorych krów. Za taki wybrakowany towar handlarze oferują rolnikom natychmiastową płatność gotówką.
Jak twierdzi informator, większość chorych krów trafia do sprzedaży. Pytany, czy sprzedaje się także padłe bydło, odpowiada: Oczywiście. (...) Tak jest w całej Polsce. Bardzo dużo jest zakładów, które się specjalizują tylko w "leżącym" bydle, bo to jest największy biznes.
Jeden z dziennikarzy "Superwizjera" wcielił się w poszukującego pracy rzeźnika. Udał się do jednej z ubojni, która jest połączona z zakładem przetwórstwa mięsa i wędlin. Wybrał rodzinną firmę zatrudniającą kilkudziesięciu pracowników. Dziennikarz został zatrudniony, po dwóch tygodniach trafił na nocną zmianę, która zajmuje się ubojem krów.
Na plac wjeżdżają jedna po drugiej ciężarówki do przewozu zwierząt. (...) Wszystkie krowy we wnętrzu ciężarówki leżą i żadna nie jest w stanie się podnieść. Do wyciągnięcia zwierząt, z których każde waży kilkaset kilogramów, pracownicy używają zamontowanego specjalnie w tym celu wyposażenia ubojni. Uruchamiają przymocowaną do ściany elektryczną wyciągarkę. Koniec nawiniętego na maszynę powrozu rzeźnicy przywiązują wyćwiczonymi ruchami do nóg, rogów, a nawet pysków chorych krów. Maszyna powoli przez długie minuty wciąga bezwładne zwierzęta, jedno po drugim w głąb rzeźni. Większość krów jest tak wycieńczona, że nie wydaje żadnych dźwięków. O tym, że wciąż żyją i czują, świadczą tylko poruszana oddechem skóra i szeroko otwarte oczy - czytamy na stronie tvn24.pl.