W Waszyngtonie po raz pierwszy od ujawnienia „afery podsłuchowej”, czyli zgody prezydenta Busha na inwigilację amerykańskich obywateli bez zgody sądów, padło słowo impeachment, czyli odwołanie prezydenta.

REKLAMA

O impeachmencie napomknął wpływowy republikański senator, przewodniczący Senackiej Komisji Sprawiedliwości, Arlen Specter. Zastrzegł wprawdzie, że na razie nie ma mowy o wszczęciu procedury, ale po raz kolejny powtórzył, że do tłumaczeń Busha podchodzi bardzo sceptycznie.

Ten wiatr krytyki znad Kapitolu natychmiast podchwycili oczywiście Demokraci. Al Gore wiceprezydent w administracji Billa Clintona i kontrkandydat Busha w wyścigu do Białego Domu w roku 2000 oskarżył prezydenta o nadużywanie władzy i naruszanie konstytucji.

Wprawdzie jest jeszcze za wcześnie, by mówić o koalicji, która mogłaby doprowadzić do impeachmentu, ale nie brakuje głosów, że skoro Kongres chciał odwołać Clintona za romans z Moniką Lewinsky, to tym bardziej powinien wszcząć procedurę, gdy mowa jest o łamaniu prawa.