Unijni komisarze chwilowo odłożyli propozycję obowiązkowych parytetów dla kobiet w biznesie. W tej kwestii nie udało im się bowiem osiągnąć jednomyślności.

REKLAMA

Zgodnie z propozycją unijnej komisarz Viviane Reding, takie spółki PGNiG, PKP czy KGHM musiałyby zapewnić paniom aż 40 procent miejsc w radach nadzorczych. Wyraźnie wyszło na jaw, że propozycja tych rewolucyjnych zmian ma zagorzałych przeciwników w samej Komisji Europejskiej i to przede wszystkim wśród pań. Przeciwna takiej promocji kobiet jest np. szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton, mimo, że fakt, iż jest kobietą ułatwił jej zdobycie stanowiska. Gdy w 2009 roku mężczyźni byli już na czele unijnych instytucji (komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego) na stanowisko szefa unijnej dyplomacji poszukiwano właśnie kobiety. "Nie" powiedziała także pani komisarz ds. klimatu. Jak ustaliła dziennikarka RMF FM Katarzyna Szymanska - Borginon, sceptyczny odgórnemu wyrównywaniu szans był także polski komisarz ds. budżetu Janusz Lewandowski.

Odłożenie głosowania nie wróży dobrze propozycji parytetów. Ich zwolenników już raczej nie przybędzie. Propozycja - jeżeli trafi pod obrady państw członkowskich UE - także napotka na opór. Już wiadomo, że przeciw będą m.in. Wielka Brytania i Szwecja. Natomiast popierać parytety będą te kraje, które już je wprowadziły je u siebie: Francja, Włochy, Hiszpania i Holandia. Polska nie ma jeszcze jasnego stanowiska.

Propozycja pojawiła się ponad pół roku temu

Reding już w marcu zapowiedziała, że zaproponuje prawo zmuszające firmy do wprowadzenia kwot. We wrześniu do prasy przeciekła jej propozycja, w myśl której od 2020 roku w radach nadzorczych byłoby 40 proc. kobiet. Już w 2018 roku kwoty miałyby wejść w życie w firmach publicznych. Brak parytetów miałby owocować sankcjami. Te zaś staliłyby same kraje członkowskie, mając do wyboru grzywny administracyjne, wykluczenie z przetargów publicznych, zakaz dotacji czy pomocy państwa.

Z danych Komisji Europejskiej wynika, że w Polsce kobiety stanowią tylko 11,8 proc. członków zarządów. Jest to bardzo mało, zwłaszcza że 60 proc. absolwentów uczelni wyższych to w naszym kraju właśnie kobiety. Oznacza to, iż Polki kształcą się, kończą studia ekonomiczne czy menadżerskie, jednak bardzo rzadko trafiają do rad nadzorczych wielkich firm. Może nakaz z Brukseli zmieniłby te sytuację.