Nie ultranowoczesne myśliwce za dziesiątki milionów dolarów, ale szpiedzy, analitycy i tłumacze znający języki arabskie. Tego właśnie, według ekspertów, potrzebuje amerykańska armia w Iraku i Afganistanie. Wie o tym także CIA, która desperacko szuka pracowników.
Tak desperacko, że organizuje już nawet spotkania z przedstawicielami organizacji zrzeszających imigrantów w USA i apeluje, by pomogli w dotarciu do takich ludzi.
Chcemy was prosić, żebyście otworzyli się na nas – powiedział jeden z wysokich urzędników CIA, prywatnie syn Egipcjanki. Ten apel spotkał się jednak z chłodnym przyjęciem. W zamian padały oskarżenia o brutalne metody przesłuchań, tortury i przetrzymywanie więźniów w Guantanamo.
Amerykańskie służby mają tak złą opinię i wzbudzają taką nieufność, że niewiele osób chce z nimi współpracować. Tymczasem CIA ma ogromne kłopoty kadrowe, potrzebuje ludzi znających języki, ale przede wszystkim kulturę krajów, w których prowadzi działania wojenne, bo tylko takie osoby rozumieją drobne, regionalne niuanse i nie wzbudzają podejrzeń miejscowej ludności.
Agencja przekonuje także, że nawet dzieci imigrantów łatwiej i szybciej nauczyć języka ich rodziców, niż obcokrajowca, ale ponieważ chętnych wciąż brakuje, CIA chce uprościć kryteria przyjmowania do służby, chociaż istnieje obawa, by niesprawdzone osoby nie uzyskały zbyt szybko dostępu do tajnych informacji.