Pięć osób, w tym czworo członków jednej rodziny, zginęło w katastrofie niewielkiego samolotu na Florydzie. Dwusilnikowa cessna rozbiła się tuż po starcie w gęstej mgle na małym lotnisku położonym około 60 km od Tampy.
A photo from the scene of the Cessna 340 plane crash at the #BartowAirbase. FAA has arrived, NTSB is en route. Once we can release more about victims we will. Praying for these victims & their families. #BartowPlaneCrash pic.twitter.com/5jhFmPu1dS
PolkCoSheriff24 grudnia 2017
Samolot wystartował w gęstej mgle z portu lotniczego Bartow w stanie Floryda, ale chwilę później uderzył w ziemię i stanął w płomieniach. Wszyscy, którzy znajdowali się na pokładzie, zginęli.
Nie było szans na przeżycie - powiedział podczas konferencji prasowej szeryf Grady Judd z hrabstwa Polk. To ogromna tragedia, kiedy dzieje się to właśnie w Wigilię - dodał.
Szeryf zaznaczył, że bardzo dobrze znał pilota maszyny, mówił o jego zasługach dla miasta i regionu.
Pilotem był 70-letni adwokat z miejscowości Lakeland. Razem z nim leciały dwie córki w wieku 24 i 26 lat, 27-letni zięć i przyjaciółka rodziny: 32-letnia nauczycielka. Zamierzali dotrzeć do Key West, chcieli tam wspólnie spędzić dzień.
Jeden z pracowników lotniska Bartow, który fotografował i filmował unoszącą się nad portem mgłę, zarejestrował jedynie hałas, jaki słychać było po uderzeniu cessny w ziemię. Na jego nagraniu nie widać samej maszyny.
Służby po obejrzeniu tego materiału zgodnie przyznały, że w taką pogodę nie powinien odbywać się żaden lot, "szczególnie tak małym samolotem".
Wypadkiem zajęły się już Narodowa Rada Bezpieczeństwa Transportu i Federalna Administracja Lotnictwa. Jego przyczyny ma wyjaśnić specjalnie do tego powołana komisja.
(ł)