"Carlita nie zaśpiewa z radości!", "Cena budyniu wzrosła do 28 euro!". Takie "zaszyfrowane" informacje umieszczali w sieci francuscy użytkownicy portali społecznościowych, by bezkarnie łamać ciszę wyborczą. Podawali w ten sposób częściowe rezultaty podczas pierwszej tury wyścigu do Pałacu Elizejskiego. Teoretycznie grożą im grzywny w wysokości 75 tysięcy euro. Według większości ekspertów trudno będzie jednak udowodnić winę internautom.
Co znaczy, że "Carlita nie zaśpiewa z radosci"? To znaczy, że Sarkozy przegrywa w pierwszej turze - jego żona Carla Bruni nie zaśpiewa, bo będzie smutna. To zabawne! Wszyscy wiedzą też, że kandydat socjalistów Francois Hollande nazywany jest budyniem, bo nie ma twardego charakteru. Wystarczy oglądać programy satyryczne w telewizji. To, że cena budyniu wzrosła do 28 euro znaczy więc, że Hollande uzyskał 28 procent głosów - tłumaczy paryskiemu korespondentowi RMF FM Markowi Gładyszowi rozbawiony emeryt.
Internauci wprost prześcigali się w pomysłach na szyfrowanie informacji o wyborach. Komentatorzy "Le Figaro" kojarzą takie działanie z tym, co robił ruch oporu w czasie hitlerowskiej okupacji we Francji. "La bambina nie będzie wychowywała się w pałacu" znaczyło np. że córka Sarkozy'ego i Bruni będzie się musiała wyprowadzić z Pałacu Elizejskiego.
Na Twitterze wielu internautów podawało wstępne rezultaty glosowania w formie prognozy pogody. Holandią lub Amsterdamem nazywany był Francois Hollande. "Temperatura 28°C" znaczyło, że uzyskał on 28 procent głosów. Sarkozy'ego, którego ojciec był Węgrem, internauci nazywali Budapesztem, kandydatkę skrajnej prawicy Marine Le Pen Berlinem albo Norymbergą, a kandydata skrajnej lewicy Jean-Luc Melanchona Kubą albo Moskwą. Sarkozy nazywany był też karłem (z powodu niskiego wzrostu) lub Rolexem (lubi luksusowe zegarki). Być może trzeba byłoby zakazać robienia tego typu rzeczy na Twitterze i Facebooku, ale to wydaje mi się raczej niemożliwe! - ironizuje młody paryżanin.
Państwowa Komisja Wyborcza nie wypowiedziała się na razie na temat "zaszyfrowanych" informacji internautów, którzy łamali ciszę wyborczą. Złożyła natomiast w paryskiej prokuraturze doniesienie o domniemanym popełnieniu przestępstwa przez agencję prasową AFP oraz przez belgijskie i szwajcarskie media, które podały w sieci informacje o wstępnych rezultatach wyborów przed końcem ciszy wyborczej. Agencji AFP komisja wyborcza zarzuca, że w pierwszej depeszy o częściowych rezultatach wyborczych nie zamieszczono informacji, iż jest ona objęta zakazem publikacji do godziny 20:00. Belgijskie i Szwajcarskie media twierdzą, że stawiane im zarzuty są absurdalne, bo francuskie zakazy ich nie dotyczą.
Cisza wyborcza przed pierwszą turą obowiązywała od północy z piątku na sobotę aż do godziny 20 w niedzielę. Część francuskich mediów zapowiadała, że będzie łamała ciszę, bo z powodu internetu i tak przestała ona w praktyce istnieć. Wbrew zapowiedziom większość mediów nie opublikowała wstępnych rezultatów głosowania przed końcem ciszy. Redakcja "Liberation" wyjaśniła, że nie może sobie pozwolić na zapłacenie grzywny w wysokości 350 tysięcy euro, która jej groziła.
Faworyt wyborów prezydenckich we Francji - socjalista Francois Hollande - wyprzedził Nicolasa Sarkozy'ego w pierwszej turze głosowania. Jego przewaga to jednak tylko półtora punktu procentowego. Według wstępnych wyników pierwszej tury, kandydata lewicy poparło nieco ponad 28,5 procent głosujących, a Sarkozy'ego około 27 procent. Sondaże przeprowadzone już po pierwszej turze wyścigu do Pałacu Elizejskiego wskazują, że w drugiej turze Hollande może mieć nawet dwunastoprocentową przewagę nad Nicolasem Sarkozym. Część komentatorów uspokaja nastroje. Podkreślają oni, że do drugiej tury zostały jeszcze dwa tygodnie i wszystko może się zmienić.