Rano doszło do ataku rakietowego na bazę syryjskich sił powietrznych w prowincji Hims - poinformowała oficjalna syryjska agencja prasowa SANA. Według rosyjskiego ministerstwa obrony atak przeprowadziły dwa izraelskie myśliwce F-15.

REKLAMA

Syryjska telewizja państwowa poinformowała, że w wyniku rzekomego ataku rakietowego sił USA na lotnisko T-4 niedaleko starożytnego miasta Palmira w środkowej Syrii kilka osób zginęło, a kilka zostało rannych. Według rosyjskich doniesień zginęło 14 osób, w tym doradcy z Iranu.

Analitycy ds. obrony twierdzą, że w bazie rozmieszczone są znaczne siły rosyjskie, które wspomagają w wojnie domowej siły prezydenta Baszara el-Asada, a odrzutowce regularnie wylatują stamtąd, by uderzyć w obszary opanowane przez syryjskich rebeliantów.

Do tej pory nie podano, kto przeprowadził atak. Rosyjskie ministerstwo obrony twierdzi, że dokonały go dwa izraelskie myśliwce F-15. Rosjanie twierdzą, że samoloty dokonały ataku z libańskiej przestrzeni powietrznej, wystrzeliwując osiem pocisków rakietowych. Syryjska obrona powietrzna zestrzeliła pięć z ośmiu rakiet - sprecyzował resort obrony Rosji.

Już wcześniej media w Libanie sugerowały, że bazę lotniczą syryjskich sił powietrznych mogło zaatakować izraelskie lotnictwo. Pytana o to izraelska rzeczniczka odmówiła komentarza. W czasie konfliktu w Syrii Izrael wielokrotnie atakował lokalizacje armii syryjskiej, uderzając w konwoje i bazy wspieranych przez Iran milicji, które walczą u boku sił prezydenta Asada.

Pentagon: Departament Obrony USA nie przeprowadził żadnych nalotów

Początkowo syryjska telewizja twierdziła, że atak przeprowadziły Stany Zjednoczone. Przedstawiciele władz USA zaprzeczyli. Siły zbrojne USA nie brały udziału w ataku z powietrza na bazę lotniczą wojsk rządowych w Syrii - poinformował rzecznik Pentagonu. W tym czasie (w poniedziałek rano czasu lokalnego w Syrii - PAP) Departament Obrony USA nie przeprowadził żadnych nalotów w Syrii. (...) Jednak nadal uważnie obserwujemy sytuację (w tym kraju) i wspieramy wysiłki dyplomatyczne mające na celu pociągnięcie do odpowiedzialności tych, którzy używają broni chemicznej, zarówno w Syrii, jak i poza nią - stwierdził rzecznik Pentagonu.

W Waszyngtonie jednak sporo mówi się o możliwym amerykańskim uderzeniu. Tak było po poprzednim ataku chemicznym w Syrii. Niemal dokładnie rok temu - 7 kwietnia - blisko 60 pocisków samosterujących spadło na bazę lotniczą w pobliżu miasta Hims. Z tego lotniska wystartowała maszyna, z której zrzucono środek chemiczny w prowincji Idlib. Thomas Bosseret, jeden z doradców Donalda Trumpa do spraw bezpieczeństwa przyznał, że USA nie wykluczają ataku rakietowego w odpowiedzi na informacje o kolejnym ataku chemicznym. Trump nazwał Asada zwierzęciem, a Iran oraz Rosję oskarżył o wspieranie dyktatora. Zarzucił swojemu poprzednikowi, że zamiast działać, mówił o czerwonych liniach, których Asad nie może przekroczyć. Gdyby prezydent Obama przekroczył swoją "czerwoną linię", syryjska katastrofa skończyłaby się dawno temu. Zwierzę Asad byłoby historią! - napisał prezydent Trump.

Kilkadziesiąt ofiar domniemanego ataku chemicznego na szpital w Dumie

Wczoraj Organizacja Syrian American Medical Society (SAMS) oskarżyła syryjskie władze o atak chemiczny w sobotę wieczorem na szpital w Dumie we Wschodniej Gucie, w którym miało zginąć co najmniej 41 osób. Władze w Damaszku odrzucają te oskarżenia.

Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka podało, że nie jest w stanie potwierdzić informacji o użyciu broni chemicznej w Dumie.

Dziś na pilnym posiedzeniu zbierze się Rada Bezpieczeństwa ONZ, by omówić doniesienia o użyciu w Syrii przez reżim Baszara el-Asada broni chemicznej.

Wczoraj wieczorem Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka poinformowało, że rozpoczęła się ewakuacja bojowników Dżaisz al-islam i ich rodzin z miasta Duma, ostatniego bastionu rebeliantów w oblężonej przez wojska reżimu Baszara el-Asada Wschodniej Gucie.

Zgodnie z porozumieniem, które wcześniej w niedzielę ugrupowanie Dżaisz al-islam wynegocjowało ze stroną rosyjską, rebelianci z Dumy mają zostać przewiezieni autobusami na północ Syrii, a w mieście tym będzie stacjonować rosyjska policja wojskowa. Bojownicy, którzy nie zechcą wyjechać z miasta, nie będą ścigani przez syryjskie siły bezpieczeństwa - podał Reuters.

Od ponad miesiąca trwa zmasowana ofensywa syryjskich wojsk rządowych, wspieranych przez rosyjskie lotnictwo, na Wschodnią Gutę w pobliżu Damaszku. Podczas ataków na rebeliancką enklawę zginęło ponad 1,6 tys. cywilów, a tysiące zostało rannych.

Wschodnia Guta jest oblężona przez syryjskie siły rządowe od 2013 roku. W 2017 roku została włączona do wyznaczonych przez Rosję, Turcję i Iran stref deeskalacji, co jednak nie zapewniło bezpieczeństwa cywilom.

(mpw)