Rosyjska opozycja słabnie przed zaplanowanymi na 4 marca wyborami prezydenckimi. Zamiast zapowiadanych 25 tysięcy w Petersburgu demonstrowało nie więcej niż 10 tysięcy przeciwników Putina. To dwa razy mniej, niż oczekiwano.
Po marszu ulicami Petersburga, domagający się uczciwych wyborów wiecowali na placu Stajennym. Z trybuny przemawiali znany bloger Aleksandra Nawalny, opozycjonista Gari Kasparow oraz lider radykalnej lewicy Siergiej Udalcow, "desant z Moskwy" - jak ochrzciły ich petersburskie media.
5 marca musimy złapać władzę za rękę, kiedy będzie fałszować wyniki wyborów - przekonywał Kasparow. Wcześniej przemawiał Aleksandr Nawalny, wzywając do udziału w wyborach "gdyż tylko tak można pokonać władzę. Nie chcę żyć w kraju którym rządzi car. Putina możemy pokonać tylko my - tak skończył swoje przemówienie Nawalny i już wtedy część demonstrujących zaczęła się rozchodzić, nie czekając na wystąpienia innych mówców.
Jutro w Moskwie opozycja chce otoczyć Kreml żywym kordonem. Obliczono, że w akcji musi wziąć ponad 30 tysięcy ludzi. Jednak w internecie swój udział zadeklarowało trzy razy mniej. Niemniej liderzy opozycji zapowiadają, że po wyborach na ulice Moskwy wyprowadzą nawet pół miliona ludzi.