Wszyscy zadają sobie pytanie kiedy nastąpi odwet Amerykanów za ubiegłotygodniowe zamachy w Nowym Jorku i Waszyngtonie. Kiedy i jak będzie wyglądał? Jedno już można powiedzieć - na pewno będzie to tak zwana "cicha wojna", co oznacza, że tak na prawdę niewiele będziemy o niej wiedzieć.
Prezydent George W. Bush jasno dał do rozumienia, że nie zamierza pozwolić na ujawnienie żadnych szczegółów operacji, które mogłyby zagrozić bezpieczeństwu uczestniczących w niej żołnierzy. Tym bardziej, że akcja odwetowa będzie miała na celu nie tylko zniszczenie terrorystycznych baz, ale również pokazanie światu, że nikt nie może bezkarnie zaatakować Stanów Zjednoczonych. Waszyngton ma tym razem pełne poparcie społeczeństwa, które popiera akcję odwetową, nawet jeśli miałaby ona pochłonąć życie wielu amerykańskich żołnierzy. Do tej pory było inaczej. Dlatego m.in. Pentagon głośno chwalił się, że podczas operacji NATO w Jugosławii nie zginął ani jeden amerykański żołnierz. Teraz stawka jest jednak inna. Terroryzm nie jest już wyłącznie aspektem polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych, stała się nieodłączną częścią polityki wewnętrznej. Amerykańska administracja zdaje sobie sprawę, że z politycznego punktu widzenia najłatwiej akcję odwetową byłoby przeprowadzić teraz, gdy oburzenie świata na ubiegłotygodniowe zamachy w USA jeszcze nie przygasło. Wiele mówi się o zaskoczeniu jako o czynniku, który może rozstrzygnąć o powodzeniu misji odwetowej.
Co to jednak za zaskoczenie, gdy o celu mówi cały świat. Pojawiają się więc spekulacje, że być może - w czasie gdy tworzy się jeszcze antyterrorystyczna koalicja, rozmowy trwają, okręty płyną a wojsko nie zostało jeszcze rozmieszczone - gdzieś w górach Afganistanu ląduje grupa specjalna, której zadaniem będzie po cichu dopaść Osamę bin Ladena - jak mówi prezydent Bush - żywego lub martwego.
W takim kontekście mówi się głównie o brytyjskich oddziałach specjalnych (SAS), które odegrały dużą rolę podczas radzieckiej okupacji Afganistanu w latach 80. Brytyjczycy szkolili wówczas siły Dżamiat-i-Islami, ugrupowania Ahmeda Szacha Massuda, zamordowanego kilkanaście dni temu przywódcy afgańskiej opozycji. Kontakty z Dżamiat-i-Islami są ponoć nadal utrzymywane i mogą zostać wykorzystane do stworzenia bazy dla specjalnej jednostki, której celem byłoby pojmanie bin Ladena. W rejonie północnego Afganistanu, kontrolowanego przez siły opozycji znajduje się wiele niewielkich lądowisk, z których praktycznie każde może zostać wykorzystane w charakterze logistycznej bazy dla jednostek sił specjalnych. W czasie gdy taka baza byłaby przygotowywana, wywiad starałby się zebrać dane ze wszystkich możliwych źródeł - od informacji zebranych przez bezzałogowe samoloty zwiadowcze, satelity, aż po dane wywiadów innych państw. W odpowiednim momencie specjalne jednostki mogłyby wkroczyć do akcji. Taką jednostką może być między innymi amerykańska Delta Force (choć amerykańskie władze nigdy nie potwierdziły, ani nie zaprzeczyły, że taka jednostka w ogóle istnieje). To właśnie dla niej już w ubiegłym roku przygotowano plany pojmania bin Ladena. Wtedy jednak akcję odwołano, gdyż Tadżykistan, mimo iż też ma problem z islamskimi fundamentalistami, odmówił zgody na wykorzystanie baz na swym terytorium.
Taka operacja, jeśli miałaby zostać przeprowadzona będzie wymagać bardzo precyzyjnej koordynacji. Stąd mało prawdopodobne by zaangażowani w nią byli żołnierze innych państw NATO. Sojusznicy będą jednak mogli pomóc na przykład bombardując prawdopodobne ośrodki „Bazy” - terrorystycznej organizacji bin Ladena. Stany Zjednoczone mogą też próbować znaleźć innych sojuszników, w samym regionie. Zastrzegający sobie anonimowość przedstawiciele amerykańskiej administracji nie wykluczają nawet współpracy ze znajdującym się oficjalnie na liście państw wspierających terroryzm Iranem, który wspiera afgańską opozycję. Taka współpraca byłaby wcieleniem w życie znanego powiedzenia – wróg mojego wroga jest moim przyjacielem.
Agnieszka Srokosz RMF Kraków
02:40