Na ulicach Waszyngtonu rozpoczął się już dzień. Gdyby był zwyczajny byłyby to godziny szczytu, ale dziś nic nie jest całkiem normalnie. Ameryka w swej zdecydowanej większości budzi się patrzy w telewizor i widzi potwierdzenie tego co mogło się wydawać tylko złym snem.
Potężny słup dymu nad południowym krańcem Manhattanu, tam gdzie jeszcze wczoraj o tej porze były dwie wieże World Trade Center; wiadomości o tym, że w chwili ataku znajdowało się w nich od 10 do 20 tysięcy osób; wreszcie, że do tej pory z rumowiska, które po nich pozostało uratowano zaledwie 6 osób - pięciu strażaków i policjanta. Oczywiście w Nowym Jorku i Waszyngtonie jest inaczej. W stolicy co prawda większość urzędów federalnych pracuje, podobnie komunikacja z wyłączeniem jednak stacji metra w pobliżu Pentagonu i lotniska im. Roegana. Zamknięte są jednak np. praktycznie wszystkie szkoły na terenie dystryktu Columbia i przylegających do niego hrabstw stanu Maryland i Virginia. Szef policji waszyngtońskiej oświadczył wczoraj, że na terenie stolicy całkowicie zmienią się procedury bezpieczeństwa i nic nie będzie już takie jak dawnej. Pentagon nadal płonie, wciąż nie można się dostać do środka. Wszyscy wiedzą, że liczba ofiar w Waszyngtonie i Nowym Jorku musi być olbrzymia. Nikt jednak nie waży się szacować jak wielka. Nasz waszyngtoński korespondent Grzegorz Jasiński opisuje wczorajszy dzień:
15:15